Wojenna historia


Niemal we wszystkich uroczystościach patriotycznych i religijnych jakie odbywają się w powiecie wieruszowskim biorą udział kombatanci zrzeszeni w Wieruszowskim Kole Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych. Kim są ci ludzie ubrani w odświętne mundury, dumnie dzierżący sztandar, a którym na wspomnienie wojny łza kręci się w oku?

Przedstawiamy naszym czytelnikom osobę Prezesa Wieruszowskiego Koła Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych pana Franciszka Rynga. Wraz z innymi kombatantami zrzeszonymi w kole wieruszowskim jest żywym świadkiem okresu II wojny światowej, czasów, w którym przyszło im żyć, a które przypadły na ich dzieciństwo i młodość.

„Przed wojną były ciężkie czasy, brakowało chleba. Mieszkałem w Kniatowach, gm. Czastary. Kiedy miałem 14 wybuchła wojna – rozpoczyna swoją opowieść pan Franciszek Ryng, założyciel i długoletni kierownik, później dyrektor banku w Czastarach. Urodził się w Kniatowach 24 marca 1925 roku, tam też uczęszczał do Szkoły Podstawowej. W momencie, kiedy zamierzał się dalej uczyć w szkole, w Wieluniu rozpoczęła się okupacja hitlerowska. Pamięta dzień 1 września i ryk samolotów lecących bombardować pobliski Wieluń oraz echa walki toczonej na pobliskiej Krajance. Podobnie jak inni, jego rodzina zapakowała na konny wóz zrobione naprędce toboły, w których były najpotrzebniejsze do przetrwania rzeczy. Chcieli uciec przed okupantem, o którym strasznie mówili ludzie uciekający z Wielunia i okolicy. Pan Franciszek pamięta jeszcze przestraszone, zapłakane dzieci, łzy ojców i matek, którzy już wiedzieli, co to znaczy wojna. W okolicach Naramic dowiedzieli się, że w Czastarach zginęło sześciu ludzi. Po pewnym czasie powrócili do swoich domów i próbowali prowadzić dawny tryb życia, w kraju zajętym przez najeźdźcę. Potajemnie, w pierwszych latach wojny, wstąpił do Batalionów Chłopskich. Na terenie obecnego powiatu wieruszowskiego w tym ugrupowaniu było ich kilkunastu. Niemcy rozpoczęły wysiedlenia wsi Parcice, Radostów, Kniatowy. Kiedy dowiedział się, która rodzina ma zostać wysiedlona, lub komu groziło niebezpieczeństwo ostrzegał tych ludzi.

„Usłyszałem, że Niemcy mają przyjść po Góreckiego. Złamałem kosę i poszedłem do osoby, u której pracowałem, że taką kosę ma Czyszka na Stępnej. Szybko przez pola poszedłem ostrzec Góreckiego, u którego było świniobicie, a co było zabronione. Wyszedłem na drogę, a tu już pies leci i milicja jedzie na bryczce. Górecki zaczął czyścić konia i to zmyliło węch psa. Niemcy powiedzieli mu, że ma konia przygotować, po miesiącu zabiorą go i dają mu innego. Poradziłem mu żeby nie czekał, tylko uciekał. Posłuchał mnie. Wyjechał, koło Mrągowa pracował w lesie, nie pisał ani nie przyjeżdżał do domu. Dopiero po wojnie. Wtedy też spotkaliśmy się” – mówi Franciszek Ryng.

Wielu osobom udało się uniknąć śmierci i wywózki do obozu czy ciężkiej pracy. Kiedy przyszła kolej na niego, osoba pracująca w urzędzie w Czastarach dała znać rodzinie, że następnego dnia ma być zabrany przez Żandarmerie. Było to 24 lutego 1940 roku. W nocy poprosił sąsiada, aby odwiózł go przez Żdzary, Makowczyznę na stację kolejową do Kostową. Trafił do Jordanowa 40 km za Wrocławiem, a potem do Wielkiej Wsi, gdzie przebywała jego siostra. U bauera, w gospodarstwie, pracowało wielu Polaków, wywiezionych lub z własnej woli przybyłych na roboty przymusowe do Niemiec. Pomagali sobie nawzajem. W żniwa pracował na snopowiązałce, w Polsce jeszcze ich nie było. Bauer miał ponad 30 sztuk bydła, gospodarstwo miało 112 hektarów. Pan Franciszek pracował przy krowach i w polu. Kiedy sprzeciwił się bauerowi, przyjechała po niego milicja, został pobity i zamknięty w piwnicy na kilkanaście dni. Do końca wojny pracował wraz z innymi Polakami u tego bauera. Starał się pomagać ludziom, spuszczał im z beczki mleko, przynosił tzw. czerwony cukier, wysłodki buraczane do jedzenia, czy kupował przechodzone ubrania.

Od znajomego, który miał radio wiedzieli jak przebiega wojna, a później żyli już nadzieją, że wkrótce zostaną wyzwoleni. Z jednej strony zbliżali się Amerykanie, a z drugiej, od wschodu Rosjanie. Nastąpiło bombardowanie, Rosjanie zamierzali spalić wieś.

„Przyszła pani Drożdzyńska mówi: Stasiu, (bo tak na mnie mówili) chodź ze mną, bo zostawiłam książeczkę do nabożeństwa i różaniec. Mówię dobrze. W pewnym momencie spadła bomba. Minie podmuch rzucił do ganku. Po pewnym czasie przychodzi Drożdzyński i mówi: Władziu jest mocno ranny. Na wozie wyścielonym słomą rzepakową ulokowali małego Władzia i panią Kurzeninę, która też została ranna, amputowali jej obydwie nogi. Wytransportowano ich do szpitala. Kobieta ocalała, a Władziu zaginął. Po wojnie mówiła, że jechali pociągiem, było bombardowanie. Prawdopodobnie zginął podczas bombardowania. Matka Władzia po wojnie udała się do Zabranki, do Łubnic. Ta powiedziała, że dziecko nie żyje. Z Drożdzyńskimi miałem kontakt, jeździłem do nich, do Wabienic. Odwiedziłem też grób, gdzie zostali pochowani. Odwiedziłem też innych Polaków, z którymi pracowałem na przymusowych robotach” – opowiada Franciszek Ryng.

Będąc jeszcze w gospodarstwie, w Wielkiej Wsi, usłyszał, że dobre krowy mają iść do Polski. Zgłosił się, i oznajmił, że u bauera pracował jako szwajcar, doił krowy, nadzorował oborę i przerób mleka. Na początku maja 1945 roku, wraz z innymi wracał do Polski. Pan Franciszek jechał konno i pilnował, aby krowy, które pędzili nie rozchodziły się. Nagle krowy weszły na teren zaminowany, nie zdążył uciec. Koń, na którym jechał został zabity, a on ranny w nogę. Trafił do rosyjskiego szpitala w Brzegu.

W szpitalu był też Holender, łóżko szpitalne miał obok mojego. Po miesiącu pojawił się Czerwony Krzyż. Zapytali kto jest Polakiem lub obcej narodowości. Podnieśliśmy obaj rękę. Kiedy zapytali się co mi jest, odpowiedziałem, że zostałem ranny w nogę, zabandażowali mi całą i chyba zalęgły się robaki. I tak było. Zabrali mnie na operację. Godzinę czasu lekarze zastanawiali się co robić, ale w końcu nogę zostawili. Jak przywieźli mnie na salę, kiedy obudziłem się po narkozie pierwsze co, to sprawdziłem czy mam nogę. Była zabandażowana, ale otwór był pozostawiony. Do dzisiaj ta noga boli – mówi pan Franciszek Ryng.

Do domu, o szczudłach, wrócił 24 grudnia, w wigilię 1945 r. Ze stacji odebrano go furmanką. Rok czasu przygotowywał się, żeby zdawać do szkoły pedagogicznej w Wieluniu. Skończył szkołę, w międzyczasie zmarł mu ojciec. W soboty przyjeżdżał do domu, była bieda, panował głód. Wspomina jak siostry zakonne kroiły chleb i dokarmiały biednych uczniów. Po skończeniu szkoły pracował w urzędzie w Wieluniu. Przez kilka miesięcy nie otrzymywał wynagrodzenia, powiedziano mu, że jak wpisze się do partii to będzie miał zapłacone za pracę.

Kolega podpowiedział mu, że w gazecie jest ogłoszenie iż poszukują kierowników kas spółdzielczych. Zgłosił się. Pojechał na kurs do Kolumny, pod Łodzią. Był rok 1949. Został założycielem, kierownikiem, a później dyrektorem banku w Czastarach, w którym przepracował 36 lat. Zaocznie dokształcał się, skończył szkołę w Lututowie. Pan Franciszek podkreśla, że będąc w partii, która stwarzała możliwości, zawsze starł się pomagać ludziom i robić coś pożytecznego dla swojej miejscowości. W latach 80-tych XX wieku otrzymał dokumenty potwierdzajże jego roczny udział w Batalionach Chłopskich. Wstąpił do Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych. Wieruszowskie koło istniało już od 1955 r.

W 1964 roku, 15 sierpnia zorganizował pierwszą uroczystość ku czci zabitych w walce na Krajance. Zgromadziła ona wielu ludzi. Dzisiaj, z perspektywy czasu, zastanawia się, jakim sposobem udało mu się dostać na nią zezwolenie. W 2001 roku nadano mu stopień porucznika. Od wielu lat jest prezesem Wieruszowskiego Koła Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych, które zrzesza 143 członków z czterech gmin w powiecie. Wieruszowscy kombatanci biorą udział w niemal każdej uroczystości patriotycznej i religijnej w powiecie. Delegacja Ich koła występuje w mundurach z własnym sztandarem. Są zapraszani do szkół, gdzie opowiadają uczniom o tragicznych wydarzeniach wojny, swoich losach wojennych, rozłące z rodziną, biedzie i głodzie, o miłości do ojczystego kraju i daninie krwi wielu bohaterów wojennych, którzy walczyli o Polskę, kraj naszych ojców i dziadów, o chleb z polskiego ziarna.

„Nie zazdroszczę Wam czasów, w którym żyjecie. Jest to już inny świat. Mogę Wam powiedzieć, że głód odczuwa się do czterech dni, potem już się go nie czuje. Zachowaj Panie Boże od wojny” – słowami, które często kieruje do młodego pokolenia Polaków, kończy swoją wojenną opowieść pan Franciszek Ryng z miejscowości Kniatowy w gminie Czastary, założyciel, kierownik i dyrektor banku w Czastarach, prezes Wieruszowskiego Koła Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych.

Anna Świegot

Od redakcji: Na łamach ITP (Nr 636-637) opublikowaliśmy relację z uroczystości w dniu 15 sierpnia br. jaka odbyła się w Czastarach, a która wraz z nagranym filmem i galeria zdjęć została zamieszczona na naszym portalu.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments