Byłam więźniem obozu w Oświęcimiu numer 74645

Do dziś czuję ten głód i zimno – mówi Helena Nawrocka (z d. Owczarek) z miejscowości Zdzierczyzna w gminie Sokolniki. Jako młoda niespełna 18-letnia dziewczyna trafiła do hitlerowskiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau, a po 8 miesiącach do Ravensbruck niemieckiego obozu koncentracyjnego dla kobiet. Do końca życia o tych koszmarnych przeżyciach będzie przypominał jej wytatuowany na przedramieniu numer 74645.

Helena Owczarek – Nawrocka urodziła się i wychowała w otoczonej lasami wsi Szustry, niedaleko Pichlic. Kiedy wybuchła wojna miała 16 lat. Rodzina Owczarków podobnie jak wiele polskich rodzin z terenów przygranicznych w pośpiechu załadowała na wóz swój dobytek, by uciekać przed niemieckim agresorem. Po powrocie ziemie należące do jej rodziców: Jana i Katarzyny Owczarków zostały wkrótce zabrane przez Niemców, rozpoczęły się wysiedlenia. Pewnego grudniowego dnia 1940 roku piekła chleb i w wyniku nieszczęśliwego wypadku doszło do zaprószenia ognia. Drewniana chata pod słomę w mgnieniu oka stanęła w płomieniach. Nie tylko straciła dach nad głową ale została aresztowana przez Niemców i uznana za więźnia politycznego. Najpierw przebywała w więzieniach w Wieluniu, Ostrowie, by następnie przejść przez piekło obozów koncentracyjnych w Oświęcimiu i Ravensbruck.

Był pierwszy piątek miesiąca, moje siostry poszły do kościoła. Nasz ksiądz miał siostrę w Wieluniu i ona mu zadzwoniła, że wybuchła wojna, Wieluń został zbombardowany. Wieczorem załadowaliśmy co się dało na wóz, zabraliśmy krowy i zaczęliśmy uciekać przed Niemcami. Drogi były zajęte, wszyscy uciekali w popłochu, byle jak najdalej, za Wartę. Po tygodniu byliśmy pod Łodzią, tam zastały nas straszne bombardowania. Doszli Niemcy, po pewnym czasie zaczęliśmy wracać. Zaczęły się wysiedlenia, naszą ziemię zabrali, każdy z nas wkrótce znalazł się w innym miejscu. Pamiętam, to było w grudniu 1940 roku, piekłam chleb, ogień się zaprószył i spalił się nasz dom. Przyjechali Niemcy i mnie zabrali do Lututowa, do aresztu. Potem przewieźli mnie do Wielunia. Miałam sprawę, dostałam wyrok 9 miesięcy. Zaliczyli mi 3 miesiące aresztu do sprawy, przez 6 miesięcy siedziałam w więzieniu w Wieluniu, Ostrowie i ponownie w Wieluniu. Było dane znać do rodziny, może by mnie ktoś wykupił, ale nikogo z rodziny już nie było. Ojca wywieźli pod niemiecką granicę, brat był we wojsku jak wojna wybuchła, dostał się potem do niewoli, a starsze siostry i drugi brat byli na robotach przymusowych. Mama zmarła na zapalenie płuc. W lipcu wyszło zarządzenie, że kto ma wyrok powyżej pół roku to nadal zostaje w więzieniu. Wkrótce zabrali mnie do obozu w Oświęcimiuopowiada 89-letnia pani Helena Nawrocka.

Młoda, niespełna 18-letnia dziewczyna, uznana za więźnia politycznego trafiła do obozu hitlerowskiego Auschwitz – Birkenau, gdzie śmierć i zło w ludzkiej skórze czyhały na każdym kroku. Każdego dnia Helena i współwięźniarki zastanawiały się czy to dziś będzie ich kolej, czy uda im się przeżyć następny dzień i nie paść z wycieńczenia, głodu i ciężkiej pracy? Obraz dymiących kominów, gdzie palono ludzi ciągle tkwi jej w pamięci.

Zawieźli mnie w kajdankach do Oświęcimia, zaprowadzili do Brzezinki ok. 3 km od Auschwitz. Lagier dla kobiet – B. Zabrali nas do łaźni, kazali się rozebrać, obcięli włosy, dali pasiaki i drewniaki, potem bili nam numery, tuszem pod skórę. Mam numer 74 645. Porozwozili nas na rewiry. Pamiętam, że budynek był murowany, dachu nie było tylko płyty położone, w pobliżu były latryny. Najgorzej było zimą, drzwi śniegiem zasypane. Na piętrowych, drewnianych pryczach spało nas po pięć kobiet. Rano był gwizdek, trzeba było iść na apel. Niemcy skrupulatnie liczyli wszystkich więźniów, jak się zgadzało to był gwizdek, że można się rozejść. Nieraz staliśmy bardzo długo dopóki nie sprawdzili czy wszyscy są. Na śniadanie była tylko herbata, parzona chyba z jakiegoś siana. Pracowałyśmy jako drenarki, drenowałyśmy pola. Wraz z innymi kobietami kopałam rowki pod dreny, na taczkach rozwoziłyśmy ziemię. W południe przywozili nam w kotłach zupę z brukwi, mieszali wielką chochlą. Każdy dostał litr tej zupy z brukwi. Robiliśmy do wieczora, potem wracałyśmy do bloków. Na każdym bloku była blokowa i sztubowa, one liczyły ludzi. Przy każdym bloku było ich pomieszczenie, jakby biuro. Wieczorem znów apel czy wszyscy są. Jak nikogo nie brakowało to można było iść do bloku, a jak kogoś nie było to wyła syrena i szukano. Na kolację dali nam chleb, taki mały bochenek przekrojony na 4 kawałki. Dla każdego więźnia tylko mały kawałek. Byłyśmy głodne i cały ten kawałek chleba zjadałyśmy wieczorem. Do dziś czuję to zimno i ten głód, tak bardzo chciało nam się jeść, tak pragnęłyśmy chleba. Prowadzili nas do roboty, pamiętam na północ był las. Widziałam jak przywieźli ciuchcią Żydów, mówili, że wykopane są cztery doły. Wielu rzeczy nie pamiętam, bo nie myślałam że ja to przeżyję. Nie było nadziei, że kiedyś wrócimy do domu. Chorowałam, chyba tylko cudem ocalałam tak pobyt w obozie Auschwitz-Birkenau wspomina pani Helena.

Więźniarki obserwowały dym z kominów. Jak dym był czarny to znaczyło, że palą ludzi, a jak biały to palono kości, rozchodził się wtedy straszny smród. Teren obozu ogrodzony był drutem pod napięciem. Nieobcym był widok ludzi leżących pod ogrodzeniem. Woleli wybrać taką śmierć niż w komorze gazowej. Upodlenie człowieka, potworny głód i zimno, ciężka nieludzka praca i śmierć zaglądająca w oczy każdego dnia – taka była codzienność więźniarek z obozu w Brzezince. Były tam kobiety różnych narodowości. Polki nosiły na rękawach literkę „P” oraz numer obozowy. W Auschwitz-Birkenau pani Helena była 8 miesięcy. Któregoś dnia padł rozkaz – Polki wyjść! Wraz z innymi została przewieziona do niemieckiego obozu koncentracyjnego dla kobiet w Ravensbruck, niedaleko miejscowości Fürstenberg w Brandenburgii, w Niemczech.

Najpierw trafiłam do dużego obozu w Ravensbrück. Po pewnym czasie zabrali nas z obozu do pracy w fabryce Siemens. Produkowano tam m.in. części do samolotów. W Ravensbrück byłam też 8 miesięcy. Było lżej niż w Oświęcimiu. W Ravensbrück miałam kiedyś taki sen: śnił mi się las i zielona łączka, obok której był rów. Siedziałam przy tym rowie, przyszła do mnie osoba ubrana na biało i mówi „niedługo się skończy”. I tak było, skończyło się to piekło kontynuuje swoje wspomnienia Helena Owczarek – Nawrocka.

W obozie koncentracyjnym w Ravensbrück więźniarkami były kobiety różnych narodowości, także więźniarki polityczne. Źródła podają, że Polki stanowiły 24,9%, Niemki 19,9%, Żydówki 15,1%, Rosjanki 15%, Francuzki 7,3%, Romki i Sinti 5,4% oraz 12,4% kobiety innych narodowości. Więźniarki polityczne stanowiły 83,54%.

Przez obóz w Ravensbrück przeszło ok. 132 tys. kobiet i dzieci, w tym Polek ok. 40 tys. Zginęło ok. 92 tys. osób, nie tylko w masowych egzekucjach czy pojedynczych mordach, więźniarki ginęły z głodu, zimna, wycieńczenia i chorób.

W kwietniu 1945 roku przez Szwedzki i Duński Czerwony Krzyż wywieziono do Szwecji ok. 7500 więźniarek, wśród nich także Polki.

24 kwietnia 1945 roku zabrał nas z Ravensbrück Czerwony Krzyż ze Szwecji. W bydlęcych wagonach zawieźli nas do Dani, po pewnym czasie drogą morską przetransportowano nas do Malmo, w Szwecji. Dali nam czyste ubrania, buty… Nie kazali wychodzić za bramę aby nikt się nie najadł. Podawali nam tran, lekarstwa, mieliśmy tam bardzo dobrze. W Szwecji byłam przez okres 6 miesięcy. Pamiętam, że przyjeżdżał do nas polski ksiądz. Przez ok. 3 miesiące dawali nam po trochu jedzenia, bo jakbyśmy się najadły do syta to nastąpiłaby śmierć. Co 10 dni dawali nam po 5 koron, można było wyjść na miasto i coś sobie kupić. W październiku ofiarowali wszystkim jeszcze po jednym nowym ubraniu, bilet i pieniądze na drogę. Ksiądz odprawił mszę św. i weszliśmy na statek. Z Malmo wracaliśmy 22 godziny do Polski, do Gdyni. Tam powiedziano nam gdzie jaki pociąg odchodzi, ja zgłosiłam się na Wieluń i wkrótce wróciłam do domu. Pojechałam na Jasienie, do cioci, bo domu rodzinnego przecież nie było. Jak ojciec i rodzeństwo wrócili z przymusowych robót to postawiliśmy drewniany dom i zamieszkaliśmy ponownie na Szustrach. W Ravensbrück zaprzyjaźniłam się z koleżanką z Warszawy, odwiedzałyśmy się po wojnie przez długi czaskończy opowieść pani Helena.

Do obozu koncentracyjnego w Auschwitz-Birkenau trafiło co najmniej 1,3 mln osób różnych narodowości, w tym Polaków ok. 150 tys. Zgładzono ok. 1,1 mln ludzi, w tym Polaków ok. 75 tys.

Na liście w Oświęcimiu pani Helena widnieje pod numerem 74645. Została odznaczona Krzyżem Oświęcimskim. 26 lipca skończy 89 lat. Wraz z córką i jej rodziną mieszka na Zdzierczyźnie. Dochowała się 4 wnuków i 3 prawnuczki.

Tylko raz po wojnie była w Oświęcimiu – Brzezince. Było to dla niej bardzo bolesne przeżycie. W Muzeum w Oświęcimiu znajduje się jej list jaki napisała z obozu do siostry, która przebywała w Perzowie. Do końca życia o tych koszmarnych przeżyciach będzie przypominał jej wytatuowany na przedramieniu numer 74645.

Anna Świegot

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
4 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anonimowo
9 lat temu

moja mama cale trzy lata tam przebywala…nie znam dzielniejszej! sama mam 55lat,lucyna

Czytelniczka
11 lat temu

Bardzo pani współczuję pani Heleno. Czuwała nad panią opatrzność boska, że pani przeżyła. Mój wujek też był w Oświęcimiu – nie przeżył – padł z wycieńczenia. Zdrowia życzę i wszystkiego dobrego.

Wieruszowianka
11 lat temu

Brawo Tygodnik. Takich ludzi jak Pani Helena jest mało i należy przekazać młodemu pokoleniu co co była wojna i obozy.Najlepiej ,gdyby szkoły zaprosiły na spotkania takie osoby i doszło do bezpośredniego spotkania z nimi.Będzie to nauka na najbliższe lata ,kiedy już takich osób zabraknie.A zagrożenia są duże w dzisiejszych czasach. Życzę również zdrowia Pani Helenie.

Anonimowo
11 lat temu

Pozdrowienia dla pani Heleny!duzo zdrowia!