Felieton Ojca Ludwika

Rozmowy z Bogiem

w dni zwykłe, szare, listopadowe…

W roku wiary stawiasz przede mną, Panie, trudne zadanie. Posyłasz mi je przez osobę, którą noszę w moim sercu ze szczególną delikatnością i nie umiem jej odmówić. Dlaczego chcesz, bym opowiedział o moim życiu wewnętrznym, relacji z Tobą? Sam nie potrafię tego uczynić. Jeśli rzeczywiście tego chcesz ode mnie, to daj mi dar Ducha Twego, dar umiejętności wypowiedzenia, co jest niewypowiedzialne. Jestem bowiem tylko prochem. Proch może istnieć, ale czy potrafi się wypowiedzieć? Czy proch ma życie wewnętrzne? Wiem, że człowieka powołałeś do istnienia i do życia z prochu. Nas, proch uczyniłeś nawet swoimi ukochanymi dziećmi. Niechaj więc staję przed Tobą ja – ożywiony i konsekrowany przez Ciebie proch. Niechaj przez ten proch mówi Twój Duch. Twoja prośba niechaj stanie się dla mnie nakazem serca.

Tydzień temu, Panie, podczas kazania dla dzieci czułem powiew Twojego Ducha. Dzieci były niezwykłe. Mówiły o przyjaźni z Tobą i o tych dwóch przykazaniach, połączonych ze sobą więzami obustronnej miłości – Boga i człowieka oraz człowieka i człowieka. Dzieci były też radosne i odważne. Aż 40. dzieci przyszło po Twoje błogosławieństwo przez moje ręce. Byłem szczęśliwy i czułem jak bardzo kochasz te dzieci i z jaką radością one przyjmują Twoją miłość. Spraw, Boże, aby jeszcze więcej dzieci przychodziło do Ciebie.

A dzisiejszej niedzieli znowu wypełniony jestem radością, Jezu, bo jeszcze więcej dzieci i rodziców z dziećmi przyszło na Mszę św. Dzieci wiedzą już, że Ty jesteś ich przyjacielem i że one są Twoimi przyjaciółmi. Msza św. jest spotkaniem przyjaciół. Dobroć serca jest znakiem przyjaźni i zaufania. Niechaj ta wspólnota dzieci z Tobą wzrasta. Do błogosławieństwa przyszło jeszcze więcej małych dzieci niż przed tygodniem. Radosne jest też moje serce, bo wygląda na to, że małe dzieci i stary dziadek, a wciąż młody kapłan, przy ołtarzu rozumieją się i mają zaufanie do siebie. Dzięki Ci, Boże.

O 11-ej przysłałeś mi do konfesjonału 87-letnią staruszkę o pięknym obliczu i sercu. Ta spowiedź, była również zwięzłą opowieścią o Twojej obecności w jej życiu. Na koniec zaskoczyła mnie – podziękowała za felietony, które czyta w wieruszowskim dwutygodniku i są dla niej źródłem radości. Myślę, Boże, że Ty mi przysłałeś tą staruszkę, by mnie umocnić, abym nie zwątpił w sens tej dziwnej, felietonowej ewangelizacji. Jeśli tak chcesz, niech się dzieje Twoja wola, a Twój Duch niech mnie wspiera. I pamiętaj, że jestem prochem, bo ja staram się o tym wciąż pamiętać, że niewiele sam z siebie dać potrafię.

Dziękuję Ci, Panie, za kolejne zwykłe dni życia. Spraw aby chociaż niektóre były niezwykłe. Każdy, najzwyklejszy dzień, przeżyty z Tobą, staje się niezwykłym. Proszę więc jedynie o to, byś wypełnił te moje dni sobą i aby przez to stały się niezwykłe. To nic, że zaczynają się ciemnym, deszczowym świtem. Z Tobą największa szarość i ciemność jest światłem. Dziękuję Ci za ludzi, którzy mimo ciemności dotarli do kościoła i swoimi „godzinkami” wypełnili mrok poranka w świątyni. Powierzam Tobie ten dzień i wszystkich, których pozwalasz mi mieć w swoim sercu, chociaż nie pamiętam już ich imion. Przez św. Pawła w jego liście do Filipian dajesz mi zalecenie na dzisiejszy dzień: „Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich”. „Strzeż więc duszy mojej w Twym pokoju, Panie”. ”Nie dbam o rzeczy wielkie ani o to, co przerasta moje siły… uspokoiłem i uciszyłem moją duszę”.(Ps 131).

Kilka dni po Wszystkich Świętych otrzymałem od s. Lucylli z Łagiewnik niezwykłą przesyłkę – misternie, elektronicznie zapakowaną megapikselową postać Miłosiernego Jezusa. Panie, ależ jesteś złożony w swojej prostocie! Jak malarz mógł namalować Ciebie przy pomocy tylu milionów mikroskopijnych kolorowych plamek? To Ty chyba trzymałeś jego rękę, gdy malował, a może nie używał pędzla, bo wystarczyło mu serce, z wnętrza którego Ty kontrolowałeś twórczy proces artysty? Fotograf musiał użyć komputera, by stworzyć to niezwykłe dzieło. Jak dobrze, Jezu, że znasz wszystkie możliwe programy komputerowe i gotów jesteś współpracować z każdym, kto tego pragnie i Ciebie kocha.

Wybieram się do kaplicy, by odprawić wtorkową Mszę św. Wcześniej jednak zaglądam do skrzynki pocztowej; tu czeka na mnie długi mail od G. z Sanoka. Opisuje w nim cierpliwość, dobroć i świętość dwóch ciężko, nieuleczalnie (!?) chorych przyjaciółek. Cóż, Boże? Zabieram je z sobą do kaplicy, odprawię za nie Mszę św. w intencji ich uzdrowienia. Ich los pozostawiam w Twoich rękach. Jeśli chcesz, uzdrów je, Panie. W każdym razie ja Ciebie proszę: uzdrów je.

Dzwoni telefon spod Krakowa. B. dziękuje za błogosławieństwo. Podniosło ją na duchu, umocniło, dodało odwagi. Wyspowiadała się i przyjęła Ciebie, Panie do serca. Jest szczęśliwa, chociaż cierpienia cielesne nie opuściły jej. Chwała Tobie, Boże, bo jesteś pełen miłosierdzia. „Panie, obdarz nas pokojem, bo Ty sam dokonałeś wszystkich naszych czynów”. (Iz 26).

Od początku sierpnia minęły trzy miesiące. Jedna z uczestniczek pielgrzymki do Medjugorje prosiła mnie o Mszę św. w intencji daru ojcostwa dla syna i daru macierzyństwa dla córki. Zwlekałem z wyznaczeniem terminu Mszy św., aż przyszło wewnętrzne przynaglenie. Odnotowałem w księdze Mszalnej intencje i terminy odprawienia Mszy św., a następnie zadzwoniłem do pani M., która je zamówiła. W słuchawce usłyszałem szczęśliwy głos: „Ojcze, trzeba zmienić intencję, bo córka właśnie poczęła”. Ucieszyłem się ogromnie i pomyślałem z wdzięcznością o Twojej dobroci, Panie. Czasem spełniasz nasze pokorne prośby wcześniej, zanim zwlekający jak ja kapłan odprawi Mszę św. w zamówionej intencji. M., dziś szczęśliwa babcia, jest rzeczywiście osobą wielkiej pokory, z tą ważną dla niej intencją w sercu pielgrzymowała do Matki Bożej w Medjugorie.

W ten kolejny dzień, zanim usiadłem w konfesjonale, odezwał się telefon: „Ojcze Ludwiku, poznałam Ojca na pielgrzymce wieruszowskiej, mam prośbę, sprawa jest bardzo trudna. Pewna, dojrzała już w latach kobieta, której niewiele dni życia pozostało, leży w szpitalu ale nie chce przyjąć kapłana. Opowiedziała mi wszystko, co było możliwe do opowiedzenia o niej. Pomyślałem, że był to telefon od anioła stróża terminalnie chorej kobiety; aniołowie często wykorzystują nas w przeróżny sposób, by pomóc swoim podopiecznym. Nie mogłem Ci odmówić, Panie, bo w ostateczności, to my wszyscy jesteśmy tylko Twoimi pomocnikami. Lekarzem dusz i Zbawicielem jesteś Ty. Przez godzinę dyżuru w konfesjonale nikt się nie pojawił. Odmówiłem więc za pomyślność trudnej misji różaniec i koronkę do Bożego miłosierdzia, napatrzyłem się na Ciebie, Jezu, w Najświętszym Sakramencie i poszliśmy razem do szpitala. Pielęgniarka ze zdziwieniem na mnie popatrzyła i powiedziała: „ale….”.

Odpowiedziałem: „poradzę sobie, przecież anioł stróż mnie posyła’” Przedstawiłem się chorej w podobny sposób: „Przysyła mnie tutaj pani anioł stróż”. Uśmiechnąłem się i chora też się uśmiechnęła. Pomyślałem więc: „Sprawa załatwiona, chwała Ci, Panie!” Uśmiech bywa kluczem do serca człowieka i często otwiera najbardziej zabarykadowane drzwi i bramy. I wszystko potoczyło się „gładko bez nadmiernych zacięć”. Chora kobieta patrzyła mi w oczy, ja trzymałem ją za rękę, no i były też uśmiechy radości. Byłeś, Jezu, wspaniały, bardzo miłosierny, nie krzyczałeś, nie marszczyłeś brwi, byłeś samą dobrocią. Wszystkie ostatnie Sakramenty Bożego Miłosierdzia… pełne zaopatrzenie na drogę do wieczności… Jak bardzo musisz nas kochać – powiedziałem w głębi serca do siebie. Twoje operacje są bezbolesne, jedyną morfiną, jakiej używasz, to Twoja miłosierna Miłość. Dobrze, Panie, że poszliśmy razem do szpitala, dziękuję, że pozwalasz mi pomagać sobie w takich trudnych misjach doczesno-wiecznych.

Kolejny dzień się kończy – zwykły, szary, deszczowy, co jakiś czas z przebłyskami słońca. Dziękuje Ci, Jezu za to, że w szarościach i słonecznych rozbłyskach dnia byłeś ze mną. Nie pozwól mi zasnąć nad modlitwą wieczorną, która jeszcze pozostała mi do odmówienia, zanim jej nie skończę. Proszę Cię także o dobry sen, abym jutro wstał wypoczęty i gotowy do przeżycia następnych dni na tym świecie, razem z Tobą.

Boża Matko, w rocznicę odzyskania niepodległości przez naszą Ojczyznę pamiętam, że jesteś Królową Polski. Jest to niezwykłe i przedziwne. Wśród wielu litanijnych wezwań jest też: „Matko Przedziwna”. Chyba dlatego, że nie rozumiemy, co Bóg uczynił dla Ciebie, dziwimy się, bo wszystko jest dla nas niepojęte i… przedziwne. Co wydaje się być proste, a mimo to jest niezrozumiałe, nazywamy „dziwnym”. I nie chodzi przecież o dziwność lecz zadziwienie. Zadziwienie jest zachwytem. Nazywamy Cię Matką Przedziwną, a może lepiej byłoby powiedzieć „Matko Zachwycająca”, bo zaskakujące jest i niepojęte wszystko, co dotyczy tajemnicy Twojego udziału w odwiecznym Bożym, planie zbawienia człowieka. Niechaj zadziwienie i zachwyt Twoją Osobą stanie się dla nas motywacją do odkrycia prawdy o każdym z nas, aby chociaż trochę pojąć zadziwiającą miłość Boga do człowieka. Bądź przy nas tego wieczoru, gdy myślimy o Ojczyźnie, Królowo Polski. Błogosław ją i strzeż w trudnym, choć niepodległym czasie jej istnienia.

Serdecznie pozdrawiam wszystkich czytających ten felieton.

o. Ludwik

Wieruszów, 11 listopada 2012

viaaddeum.pl

www.seminarium.paulini.pl

oludwikk@poczta.onet.pl

31 (85) list/felieton

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments