Moja Afryka

wioskaAfryka ma bardzo złą prasę, kojarzy się zwykle z chorobami, wojną, głodem. Z drugiej strony pokazuje się również sielankowy obraz Afryki z palmami, baobabami, zwierzyną i szczytem Kilimandżaro. Nie ma niczego pośrodku, tymczasem Afryka to przede wszystkim zwyczajne życie, zwyczajnych ludzi.

 

Jak dotąd byłem w Afryce 7 razy i odwiedziłem 13 państw. Nie można wrzucać całej Afryki do jednego worka, każde z odwiedzanych przeze mnie państw jest inne, w każdym spotykałem innych ludzi. Czasem mniej życzliwych jak w Ghanie, gdzie zdarzało mi się spotkać z nieprzychylnymi reakcjami, częściej jednak bardzo pozytywnych jak w Rwandzie czy Malawi.

Wielką przygodą jest w Afryce przekraczanie granic, zwykle towarzyszy temu spora dawka emocji. Tym bardziej jeśli np. nie ma się wizy wjazdowej. Tak było przy wjeździe do Malawi. Wiza wjazdowa do tego kraju jest konieczna, można ją załatwić przed wyjazdem lub w ambasadach sąsiednich krajów.

Mogłem taką wizę wyrobić w Lusace stolicy Zambii, ale trzeba było stracić na to przynajmniej jeden dzień. Pojechałem na granicę bez wizy, oczywiście urzędniczka nie chciała mnie wpuścić do Malawi, ale znalazł się oficer gotowy do negocjacji, który za dodatkowe 20 dolarów pozwolił na przekroczenie granicy. Podobne było w Ghanie, tam jednak urzędnicy byli mało przyjaźni, nawet nerwowi, trzeba było wykazać się cierpliwością. Negocjacje trwały ok. 3 godzin a wjazd bez wizy kosztował 100 dolarów.
Na afrykańskich przejściach granicznych trzeba zachować dużą ostrożność. Są to miejsca gdzie zbierają się różnego rodzaju oszuści i złodzieje. I tak np. na moście granicznym z Malawi do Tanzanii każdego przechodzącego atakują handlarze waluty, oferując szczególnie atrakcyjny kurs wymiany. Nie nabrałem się na to, jednak idących za mną Australijczyków i Amerykanów skusili. W ten sposób stracili swoje 200 dolarów z którymi złodzieje zwyczajnie uciekli.

Inna przygoda spotkała mnie na granicy Burkina Faso i Togo. Odprawa trwała tak długo, że autobus z moim bagażem odjechał, szybka pogoń na motocyklu i na szczęście udało się autobus dogonić.

Na granicę Tanzanii z Zambią dojechałem późnym wieczorem, jednak aż do samego rana nie mogłem opuścić autobusu, moi współpasażerowie stanowczo odradzali mi wyjście na zewnątrz w obawie, że zostanę napadnięty.

Samo podróżowanie po Afryce jest też sporym wyzwaniem i wiąże się zwykle z dużymi niewygodami. Busy są przeładowane i w fatalnym stanie technicznym. W Etiopii dodatkowym mankamentem jest to, że miejscowi wyjątkowo często wymiotują. Być może jakaś szczególna ilość pasożytów tam występuje, sprzyjają temu też pewnie kręte górskie drogi. Etiopczycy również nie lubią otwierania okien. Ta mieszanka powoduje, że podróżowanie zdecydowanie nie jest przyjemne.

Pewnym problemem jest to, że dość często zdarza się, że trzeba płacić łapówki, nie tylko na granicach. Ma to jednak swoje zalety. Gdy np. policja zatrzymuje przeładowaną taksówkę, którą jedziemy, nie trzeba uruchamiać całej machiny biurokratycznej, wypisywać mandatów itd., wystarczy kilka dolarów i jedziemy dalej.

Można się zastanawiać dlaczego w takim razie podróżuje się po Afryce, skoro drogi fatalne, potencjalnych problemów sporo, łapówki i kradzieże się zdarzają. Ja mam na to jedną odpowiedź. Afryka jest kontynentem w którym ciągle przemieszczamy się pomiędzy piekłem a rajem. W jednej chwili jedziemy śmierdzącym, przeładowanym autobusem z widokiem na slumsy, by za chwilę znaleźć się w miejscu, pięknym tak, że nigdy o nim nie zapomnimy.

Spośród takich właśnie miejsc jak dotąd największe wrażenie zrobiły na mnie góry Simien w Etiopii. Ogromne kilkuset metrowe przepaści, dziwne nie spotykane gdzie indziej formacje skalne i dżelady, małpy o „krwawiących sercach”, tylko tam żyjące. Najwyższy szczyt tych gór to Ras Dashen wznoszący się na wysokość 4543 m. n.p.m.
Wyjątkowymi miejscami są również jezioro Malawi, jezioro Bunyonyi w Ugandzie, kanion rzeki Blyde w RPA czy oczywiście ciągnące się przez 1.7 km wodospady Wiktorii na granicy Zambii i Zimbabwe. Wspaniałe są krajobrazy „kraju tysiąca wzgórz” jak brzmi turystyczne hasło reklamowe Rwandy. Warto również wędrować po łagodnych zielonych górach w Suazi i pobiegać po pustych i pięknych plażach Mozambiku.

Nad jeziorem Alberta w Ugandzie każdego dnia po południu miałem okazję przyglądać się wychodzącemu z wody hipopotamowi, który następnie spacerował po okolicy. Trzeba było zachować dużą ostrożność. W wyniku ataku tego zwierzęcia co roku ginie więcej ludzi niż z powodu ataków innych zwierząt.

Najłatwiej zobaczyć dziką zwierzynę oczywiście w parkach narodowych. Jednym z największych i najbardziej popularnych jest Park Narodowy Krugera w RPA. Można tam spotkać całą tzw. wielką piątkę czyli słonia, nosorożca, lwa, bawoła i lamparta.
Zawsze gdy jestem w Afryce staram się odwiedzać miejsca do których turyści zaglądają rzadko i tak np. w kilku krajach odwiedzałem szkoły, przekazując przy okazji drobne upominki dla dzieciaków. W Togo i Ghanie furorę zrobiły piłki futbolowe z napisem Polska i w biało-czerwonych barwach.

W Malawi spacerując po miejscowości Nkhata Bay natknąłem się na więzienie, zapytałem strażnika czy można obejrzeć więzienie od środka, po dłuższej chwili i konsultacji z przełożonym dostałem zgodę. Malawijskie więzienie to zwykły zabłocony dziedziniec otoczony celami. Na dziedzińcu kłębią się więźniowie, niestety nie pozwolono mi obejrzeć cel.

W Ugandzie odwiedziłem wioskę Pigmejów. Było to wyjątkowo nieprzyjemne i żenujące przeżycie. Za taką wizytę trzeba Pigmejom zapłacić. Przewodnik, który prowadził nas do wioski przekonywał, że te pieniądze przeznaczają oni na książki i mundurki szkolne dla dzieci. Trochę temu nie dowierzałem i rzeczywiście cała wioska już w południe była pijana, prawdopodobnie niektóre dzieci również. Jedynym zajęciem mieszkańców tej wioski jest przyjmowanie od czasu do czasu turystów i przepijanie zarobionych w ten sposób dolarów.

Podróżowanie po Afryce jest tanie. Tanie jest również jedzenie i zwykle hotele. Jakość tych usług jest wątpliwa. Jedzenie jest bardzo mało urozmaicone, zwykle jest to ryż, kasza lub makaron z sosem, jednak miejscowi najczęściej jedzą maniok. Jest to bulwiasta roślina, bardzo tania, bez smaku i bardzo mało pożywna. Jest to po prostu zapychacz, zwykle podawany w formie bezsmakowej kluski z dodatkiem sosu. Standardowym posiłkiem jest też w wielu krajach chudy kurczak z frytkami, na ulicy można również zjeść szaszłyki, gotowane jaja czy pierożki samosa.

W Etiopii narodową potrawą jest indżera czyli podobny do naleśnika placek, robiony z miejscowego zboża tefu o kwaskowatym smaku podawany z sosem i odrobiną mięsa. Nie spotkałem nikogo poza Etiopczykami komu ta potrawa by smakowała. Podobnie jest zresztą z etiopską muzyką, którą naprawdę trudno znieść a słyszy się ją wszędzie.

Tam gdzie jest dostęp do oceanu lub jezior można zjeść fantastyczne ryby, najwspanialszą jaką jadłem to barakuda, prosto z oceanu indyjskiego u wybrzeży Mozambiku. Dla koneserów są suszone gąsienice, prażone mrówki czy pasikoniki.
Narodową potrawą białych mieszkańców RPA jest biltong, czyli suszone mięso, zwykle dziczyzna(np. antylopy kudu, impala) z przyprawami.

O ile zwyczajne życie jest dla Europejczyków tanie, to za wszelkie atrakcje trzeba słono płacić i pod tym względem Afryka jest najdroższym z kontynentów. Przykładowo za wizytę w parku narodowym goryli w Rwandzie trzeba zapłacić 750 dolarów, za obejrzenie tych samych goryli w Ugandzie 500 dolarów, trekking na Kilimandżaro to koszt minimum 1300 dolarów, kilkugodzinny spływ kajakiem rzeką Zambezi w Zambii kosztował 100 dolarów.
Afryka jednak wciąga, wystarczy raz tam pojechać i trudno się już oderwać od tego kontynentu, ja w każdym razie zamierzam wrócić tam bardzo szybko.

Mariusz Łaniewski

Zdjęcia Paweł Geremek, 
Dariusz Dana

Ten wpis został opublikowany w kategorii Wieruszów. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments