Laos – kraj wyciszenia

Laos (16)

Z cyklu o zagranicznych wojażach pana Piotra

A.Ś. Za pasem święta. Czy spędził Pan Święta Bożego Narodzenia poza domem?

P.G. Pani wie, że lubię tradycję. Tylko raz po śmierci rodziców, kiedy byłem kawalerem, święta spędziłem  w Międzygórzu, a tak zawsze w gronie rodziny. Ale często wyjeżdżamy z żoną w świat  w okresie przedświątecznym. Tak jak teraz, wróciliśmy z Wysp Kanaryjskich, ale chciałbym podzielić się z czytelnikami w tym okresie wyczekiwania, z pobytem w grudniu w kraju pełnego wyciszenia, w Laosie. Również dlatego, że zostaliśmy mile zaskoczeni po powrocie z miasta, małą ubraną choinką na stoliku w holu hotelu. Gdy się zorientowali, że jesteśmy z Polski, przygotowali nam taką niespodziankę.

A.Ś. To proszę powiedzieć o historii tego kraju.

P.G. Zapewne czytelnicy wiedzą, że jest to kraj leżący w  dawnych Indochinach, czyli w Azji południowo-wschodniej. Zamieszkują go w przewadze ludy grupy Thaj, które przybyły tu w VII wieku p.n.e. z południowych Chin. W przewadze były to plemiona Lao. Początkowo połączone w królestwo. Potem przechodzili różne panowania sąsiadów; Khmerów i  Syjamu. W połowie XIV Fa Ngum zjednoczył kraj i powstało  królestwo Lang Czang (Miliona Słoni). W XV wieku anarchia i podporządkowanie Birmie i Wietnamowi. Potem rozpad na dwa królestwa ze stolicami w Wientian i Luang Prabang, zdominowane przez Syjam. Następnie sześćdziesięcioletnia dominacja Francji do 1953 roku, kiedy Laos uzyskuje niepodległość. Chwilowa okupacja w czasie II wojny przez Tajlandię i Japonię. Najstraszniejsza była wojna domowa od 1958 roku między królem, a ruchem oporu Pathet Lao. Amerykanie opowiedzieli się po stronie króla i bombardowali kraj, gdzie mogli spodziewać się partyzantki i przerzutów broni z Wietnamu Północnego do Południowego. Jak dowiedziałem się z przewodnika, Amerykanie nie wypowiadając wojny, zrzucili na Laos więcej bomb, niż w czasie II wojny światowej. Dzisiaj jest to jeden z najbiedniejszych krajów świata.

 A.Ś. Ale wracając do tej choinki. Dlaczego było to dla Was takie zaskoczenie?

P.G. Pamiętać należy , że Laos to kraj gdzie 58% wyznaje buddyzm, 34% pierwotne religie plemienne, a tylko 2% stanowią chrześcijanie. Więc kto tam przejmuje się zbytnio religią chrześcijańską oraz jej świętami i tradycją. W miastach żyje tylko 23% ludności i to zdominowanych przez Chińczyków i Wietnamczyków. Obecny Laos zamieszkują m. innymi plemiona Khmerów, Monów, Miao (Hmong), Agha czy Man (Yao). Dlatego panują tu specyficzne obyczaje związane z ich religią. Należy pamiętać np., że nie można dzieci głaskać po głowie, bo to jest najświętsza część ciała, albo kobietom nie wolno dotykać szaty mnicha. W świątyniach buddyjskich nie należ kierować stóp przy siadaniu w kierunku posągu Buddy, jest to bardzo źle przyjmowane. Różne tez są tradycje, język, stroje obyczaje, wierzenia  i pozycja kobiety  w poszczególnych plemionach i ich mniejszych grupach etnicznych. Np. mieliśmy okazję bliżej zapoznać się z Miao, w czasie podróży autokarem z Wientian do Luang Prabang.

Mieszkający w górach Miao (Hmong)  małżonkowie wspólnie zajmowali się domem i pracą w polu. Natomiast w innych grupach etnicznych Miao, kobiety zajmują się domem, a mężczyźni pracują w polu lub na odwrót, mężczyźni gotują i zajmują się domem. Ale są i takie wioski, gdzie mężczyzna kupuje żonę na targu za opium lub pole. Staje się on  jej panem i władcą. On nic nie robi, a wszystko wykonuje żona lub żony. Jeżeli go stać to może mieć trzy a nawet cztery żony. Zatrzymaliśmy się na posiłek w kilku wioskach. W wiosce zamieszkałej przez Miao w której zatrzymaliśmy się, prowadzono rolnictwo jeszcze bardzo prymitywną gospodarką żarową. Na zboczach gór widać było wypalone nowe pałacie lasu, na których były świeże uprawy. Po wyjałowieniu gleby, wioska przenosi się w nowe miejsce. Podobno jest to powszechnie stosowana gospodarka rolna. W Polsce kiedyś stosowana była tzw. „trójpolówka”, z którą jeszcze spotkałem się w czasie praktyki w czasie studiów w latach 60-tych w  Białostockim. Dwa pola uprawiane jedno przez rok odpoczywa.

 A.Ś. Panie Piotrze, a jak smakowała Panu tamtejsza kuchnia?

P.G. Pani Aniu, dobrze Pani wie, że zwracam na nią szczególną uwagę. Z napojów trunkowych to wódka Lao i dość dobre piwo Lao. Kuchnia w restauracjach dobra. Należy pamiętać o długich wpływach francuskich. Zresztą dużo osób zwłaszcza starszych posługuje się językiem francuskim i dość często spotykaliśmy turystów z Francji. Natomiast co innego widać na targowisku.  W Wientian mieszkaliśmy w pobliżu Mekongu. Nie mogliśmy sobie odmówić odwiedzenia „bulwaru” z licznymi jadłodajniami – kuchniami, które jak grzyby po deszczu pojawiały się nad rzeką wieczorową porą. To taki deptak z konsumpcją dla mieszkańców stolicy. Robi wrażenie, zwłaszcza w czasie zachodzącego słońca nad Mekongiem i widokiem na Tajlandzki brzeg.

Natomiast w Luang Prabang udaliśmy się na takie targowisko zorganizowane wzdłuż głównej ulicy i jednej bocznej odchodzącej w kierunku rzeki Mekong. Można było zobaczyć pieczone nietoperze, szczury czy szarańczę. Zresztą szarańcza pieczona, to jak chrupiące chipsy tyle że zdrowsza. Jednak najbardziej uderzyło mnie, brak nachalności sprzedawców. Kupiliśmy z żoną szal i serwetę na mały stolik. My wybieraliśmy towar, a sprzedający nawet nie reagował. Dopiero gdy spytaliśmy o cenę, to ją podał. I to była jedyna jego aktywność. Gdzie ta nachalność wciskania towaru jaką spotykamy w całym świecie. Pojazdów niewiele. Cisza i spokój od tych ludzi udziela się turyście. Pełny relaks. Miejsce dla znerwicowanych współczesnego świata.

A.Ś. A co warto zobaczyć pod względem geograficznym lub historycznym?

P.G. W stolicy należy zaliczyć koniecznie Patouxai – Łuk Tryumfalny, zbudowany na podobieństwo paryskiego, łącznie z wejściem na górę. W tej stolicy liczącej prawie 800 lat warto zwiedzić (świątynię) Wat Phra Keo z XVI wieku zamienioną obecnie na muzeum. Wystawione są bardzo liczne posągi Buddy ze złota, srebra najczęściej z głowami ozdobionymi włosami w kształcie owocu durianu i długimi uszami typowymi dla Laosu. (Szkoda. W muzeum nie pozwolono robić zdjęć ani filmować). Nie można opuścić Wat Sisaket z XIX wieku z 7 tysiącami figur Buddy zebranymi od XVI do XIX wieku. Figurki są umieszczone w murach wewnętrznych świątyni, we wnękach, niszach zwanych sim. Koniecznie trzeba pojechać aby zobaczyć najważniejszą świątynią dla wyznawców buddyzmu w całym Laosie, złotą stypę Pha Tha Luang (Wielka Święta Stupa). Zbudowana została w 1566 roku w stylu khmersko – indyjsko – laotańskim. Według legendy zawiera ząb Buddy.

Największe wrażenie, jak już wspomniałem, zrobiło na mnie i żonie Luang Prabang. Ta cisza, brak pośpiechu i kompleksy świątyń nad którymi góruje szczyt Phou Si. Starówka słynie z 80 świątyń i pagód oraz okazałego Pałacu Królewskiego (obecnie muzeum). Miasto położone na półwyspie, gdzie rzeka Khan wpada do Mekongu i otoczone zielonymi górami, robi wrażenie. Wędrując bez końca wśród uliczek zabudowanych w stylu francusko-indochińskim ze sklepikami i zaułkami czujesz się przeniesionym na początek ubiegłego wieku. W szczególności wrażenie robi długa ulica nad Mekongiem. To na niej rano około 6-tej, spotkaliśmy sznur mnichów idących jeden za drugim i zbierających do swych naczyń pożywienie.

Przed każdym domem najczęściej klęczał ktoś z domowników i dawał garstkę gotowanego ryżu i jakąś inną potrawę do pojemnika  mnicha. Wyglądało to niesamowicie.( Szkoda, że nie zabrałem z hotelu aparatu ani kamery, a po południu już jechaliśmy dalej). Nikt się nie odzywał. Odbywało się sprawnie w marszu. Mnisi spożywają posiłek wspólny tylko raz dziennie o godzinie 11-tej.  Spacerując po ulicach tego najlepiej zachowanego zabytkowego miasta południowo – wschodniej Azji, należ bezwzględnie wstąpić do kompleksu klasztornego Wat Xieng Thong i zapoznać się z laotańską wersją „Ramajamy” wymalowanej w świątyni i poznać budynek z urnami czekającymi na kremację. Mieliśmy również okazję wysłuchać  wspólnych modłów mnichów w pagodzie Rasanaha Vihane.

Z Luang Prabang popłynęliśmy w górę Mekongu do Grot Pak Ou. Są to dwie groty, w których ukryto około dwa tysiące posążków Buddy. Do groty otwartej w kierunku rzeki wchodzi się bezpośrednio z łodzi. Natomiast do groty położonej wyżej, trzeba podejść. Jest w niej bardzo ciemno   i należy używać latarki lub mieć kamerę na podczerwień jak moja, aby coś zobaczyć. Mieliśmy parę godzin do odjazdu, które wykorzystaliśmy aby zobaczyć Wodospady  Kwang Xi (godzina jazdy od Luang Prabang). Teren ładnie zagospodarowany. Można się zrelaksować, tylko od czego, jak już od przylotu do Laosu trwał ciągły relaks. Pani Aniu. To może tyle na dzisiaj.

Z Anną Świegot rozmawiał Piotr K. Grądziel

Ten wpis został opublikowany w kategorii Wieruszów. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments