Felieton

felietonDobiegły końca igrzyska olimpijskie. Świat zebrał się w jednym miejscu, gdzie tysiące sportowców reprezentując swoje kraje w szlachetnej walce mieli zdobywać laury i chwalić ideę olimpizmu.

 

 

Dawniej podczas olimpiady ustawały wojny. Dzisiaj jest już niemożliwe. Bo olimpiada sama w sobie staje się taką jedną wielką wojną światową o trofea. Nie tylko dla radości kibiców i samych zawodników, ale już dla chwały państw, koncernów i sponsorów. Zawodnicy pracują wiele miesięcy, żeby osiągnąć optymalną formę, dla nich uruchomiono wieloosobowe zespoły trenerów, lekarzy, pomocne są laboratoria i sztaby naukowców. Po co, dla tego medalu wytopionego z metalu? I wiary, że przejdzie się do historii. Ale co to za historia kiedy podczas jednej olimpiady wręcza się setki medali?

Jest już taka duża presja, że sportowcy gotowi są na wszystko. Nawet na stosowanie dopingu o czym boleśnie przekonali się i nasi ciężarowcy. Sukces zakręcił ludziom w głowie, podążają do niego różnymi drogami. Załóżmy, że uczciwymi, ale czy już nie zaczyna przekracza się granicy dobrego smaku? Może i przekracza, bo w większości sponsorami bywają producenci napojów wysoko słodzonych, piwa i chipsów, co przeczy powiedzeniu; w zdrowym ciele zdrowy duch.

Ale i my kibice daliśmy się ponieść fantazji. Mamy ogromne oczekiwania od własnych sportowców. Wręcz jakbyśmy ich wysyłali na front czy inne powstanie. Przywieźcie nam medale krzyczą nasze spragnione sukcesów głowy. Jeden człowiek w swoim symbolu ma zaspokoić ambicje wszystkich. I po co jest aż tyle konkurencji, sztucznie wytworzonych, by przez ilość wciągnąć w ten proceder zwany olimpiadą jak najwięcej ludzi. To obżarstwo sportowe trwa przez wiele dni, jemy, jemy i ciągle jesteśmy nienasyceni.

Dziesięć medali, a może piętnaście, albo szesnaście, dwadzieścia, prognozowali analitycy sportowi. Ta olimpiada będzie najlepszą z dotychczasowych, prorokował minister sportu. Wtórowali mu dziennikarze i działacze sportowi różnych federacji, a ja dałem się temu ich obiecywaniu skusić. Zasiadłem i oczekiwałem na cuda, które zostały mi obiecane, przez tych co największe przecież mieli ku temu powodu. A wyszło jak zawsze.

W klasyfikacji medalowej uplasowaliśmy się gdzieś na dnie listy, z przewagą medali brązowych, tak na otarcie łez. Pierwsze kraje w klasyfikacji medalowej zdobyli tyle samo medali złotych, co brązowych, co znaczy o ich psychologicznej zdolności do wygrywania. My zdobyliśmy najwięcej brązowych, co moim zdaniem świadczy od przypadku i małej odporności. Zwycięstwo nie leży w naszej naturze. Tak było z piłkarzami ręcznymi, kiedy powinni zwyciężać i była na to szansa, przegrywali bardziej ze sobą niż z przeciwnikiem, postawieni pod ścianą wygrali z wielką Chorwacją. Podobnie przegrali i polscy siatkarze.

Nie ważne były w meczu umiejętności. W tej grze liczyła się psychika. A my nigdy nie wygramy z pewnymi siebie Amerykanami. Nie jesteśmy narodem mistrzów. I to mnie cieszy. Tak jest nasza mentalność, co wykluła się w zmiennym klimacie pomiędzy Europą Zachodnią i Azją. Jesteśmy na swój sposób odmienni, ale przebywając ze sobą potrafimy odnaleźć wiele radości. I nie dajmy sobie narzucić suchego stylu państw starego świata, ani tego z dzikich stepów wschodu. Budujmy swój klimat.

Cieszmy się i rozumiejmy naszych sportowców. Przegrane są wpisane w nasze narodowe cechy. I trzeba umieć z tym się pogodzić i z tym żyć. Jak nie można przecież od mieszkańców krajów równikowych wymagać, żeby rozwijały przemysł ciężki i budowali przede wszystkich huty żelaza i pracowali tak ciężko jak ludy północy. Powinniśmy szanować mentalność innych narodów, a wtedy może i łatwiej byłoby rozładować napięcia, które szczelną pajęczyną zaczynają oplatać naszą współczesność.

Jędrzej Kuzyn

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments