Rozmowa z synem Żołnierza Wyklętego, Jana Żurka ps. „Groźny”

 marzec 1946 r. w lesie k. Marianki Siemieńskiej (Copy)Z Panem Dariuszem Żurkiem rozmawia Anna Świegot

Całkiem niedawno powróciła pamięć o Żołnierzach Wyklętych. Nasze Państwo oddaje cześć bohaterom tamtych lat. Jak pan się czuje z tym, że stało się to dopiero po ponad 50 latach?

 

Mam rozumieć, że te 50 lat, to taki umowny okres, jaki upłynął od śmierci ostatniego z Żołnierzy Wyklętych, Józefa Franczaka, który został zastrzelony 21 października 1963 r. w Majdanie Kozic Górnych, przez grupę likwidacyjną ZOMO. Przy okazji chciałbym przypomnieć, że został pochowany bezimiennie, jak i większość innych zabitych czy zamordowanych uczestników Powstania Antykomunistycznego. Dodatkowo, w jego przypadku, ciało zostało pozbawione głowy. A wracając do pytania, jak się z tym czuję, że stało się to dopiero po 50 latach? Cieszę się, że w końcu to nastąpiło. Niewątpliwie odczuwam pewną satysfakcję, że Państwo Polskie doceniło ich postawę, ich patriotyzm i ich ofiarę, którą złożyli w służbie Ojczyzny. Wielu złożyło ofiarę najwyższą, bo ze swojego życia, a ci co przeżyli zostali przeważnie skazani na wieloletnie wyroki, po których w większości przypadków mieli złamane życie. Byli bez szans na zdobycie wykształcenia czy dobrej pracy. Praktycznie do końca lat 80-tych byli inwigilowani. Dodam tylko, że przykre, iż nastąpiło to dopiero niedawno. Przecież Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” został ustanowiony dopiero w 2011 roku, ponad dwadzieścia lat po rzekomym zrzuceniu przez Polskę jarzma komunizmu! Cieszy mnie jednak, że szczególnie duże zaangażowanie w kultywowaniu pamięci Żołnierzy Wyklętych wykazuje młodzież, że właśnie dla młodzieży ich postawa jest godna naśladowania. Żołnierzy Wyklętych, a nie psedobohaterów kreowanych przez niektóre środowiska lewackie w rodzaju takich zbrodniarzy jak Che Guewara czy bardziej nam znane postaci z pomników sowieckich „wyzwolicieli”.

Czy będąc dzieckiem, nastoletnim chłopakiem miał pan świadomość tego, o co walczył ojciec?

Gdy tylko nieco podrosłem miałem tego świadomość. Mimo pewnych wątpliwości wynikającej z wszechobecnej propagandy, wiedziałem, że walczył o Wolną Polskę, że walczył z okupantem sowieckim, że walczył z obcym polskiej tradycji reżimem komunistycznym.

Pamiętam, że przed końcem szkoły podstawowej, a był to początek lat 70-tych byłem na wycieczce szkolnej w Warszawie. W szkole oczywiście obowiązywał przekaz o marginalnej roli Armii Krajowej, a wielkich dokonaniach formacji komunistycznych w rodzaju Gwardii czy Armii Ludowej. Po powrocie wywołałem spore zamieszanie pytaniem o to, jak to jest, że wśród całego mnóstwa tablic upamiętniających wysiłek zbrojny AK są tylko nieliczne poświęcone działaniom GL czy AL.

Na koniec, chciałbym dodać, że z perspektywy czasu, po rozmowach z innymi potomkami Żołnierzy Wyklętych, mogę powiedzieć, iż jestem jednym z nielicznych szczęśliwców, którzy wiedzę o tamtych czasach, o tamtych wydarzeniach i o losach swych bliskich mogli czerpać bezpośrednio od nich.

Czy ojciec mówił o intencjach, które nim kierowały, dlaczego przyłączył się do Żołnierzy Wyklętych?

Mówił. Mówił, że podstawową sprawą było wychowanie. Wtedy, mimo niełatwych warunków życia liczyła się postawa patriotyczna. Dziwiłem się kiedyś, dlaczego moja Babcia ma obrączkę ze zwykłego metalu. Miała tylko taką, bo swą ślubną oddała na Fundusz Obrony Narodowej.

Mój Ojciec wspominał, że w Polsce przedwojennej, która miała swe niedoskonałości miał realne widoki na lepsze życie. Wracając do domu po wojennej tułaczce liczył na podobne szanse, jednak porządki zaprowadzone przez sowietów burzyły dotychczasowy ład. Podważone zostały wszystkie tradycyjne zasady. Wprawdzie wielu dało się nabrać na propagandowe slogany, to często równie szybko zmieniali zdanie.  Władza oparta była na ludziach, którzy nigdy nie powinni jej sprawować. Na udających Polaków obywatelach wrogiego kraju, konformistach tylko łaknących profitów z jej sprawowania, a często na elemencie kryminalnym. Należy przypomnieć, że nastroje wśród ludności były bardzo złe. Ciężkie warunki życia, brak pracy i możliwości utrzymania powodowały, że mimo wzmagających się represji, a właściwie to w reakcji na nie, coraz więcej młodych ludzi decydowało się wstąpić w szeregi podziemia. Swoją rolę odegrały też zdarzenia, które zaobserwował podczas podróży do domu. W jej trakcie po raz pierwszy zetknął się ze zwyczajami panującymi w „wyzwolonej” Polsce. Był świadkiem zarówno kradzieży, jak i gwałtów dokonywanych przez sowieckich żołnierzy. Widział też, jak sowiecki oficer znieważał i groził bronią polskim kobietom.

Czy w pana domu rodzinnym rozmawiało się o takich politycznych sprawach?

Oczywiście, że tak! Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, za Leszkiem Żebrowskim czy prof. Markiem Chodakiewiczem, że byłem bardzo zdziwiony, gdy ktoś mi mówił, że w domu się o polityce, czy o historii nie rozmawiało. Już jako dziecko z zapartym tchem słuchałem rozmów Ojca z kolegami z oddziału. Ich barwnych opowieści o przeprowadzonych akcjach, czy broni jaką posiadali. Oczywiste były rozmowy o Zbrodni Katyńskiej, czy o zdradzieckiej, sowieckiej napaści z 17. września 1939 r. Takim rozmowom przysłuchiwałem się również przy okazji różnych wizyt towarzyskich czy odwiedzin u dalszej rodziny. Na bieżąco miałem też wiedzę o aktualnych wydarzeniach. Ponieważ Ojciec systematycznie słuchał wiadomości przekazywanych przez zagłuszane rozgłośnie nadające z Wolnego Świata, to siłą rzeczy również docierały one do mnie. Już jako 11- letni chłopiec z przejęciem słuchałem dramatycznych doniesień o tragedii Wybrzeża w Grudniu 1970 r. Pamiętam też rezerwę Ojca wobec, wydawałoby się, że przełomowego upadku Gomułki i przejęciu władzy przez Gierka i jego ekipę. Nieco później, bo w 1976 r., to ja po powrocie z zawodów sportowych przekazałem mu prawdziwe informacje o przebiegu wydarzeń Czerwca 1976 r.

Chciałbym w tym miejscu przypomnieć jeszcze koniec letnich wakacji 1968 roku, które spędzaliśmy wspólnie w Chobaninie. Nocą z 20-tego na 21-tego sierpnia wszystkich domowników obudził przeraźliwy hałas. (Młodszym czytelnikom należy się w tym miejscu przypomnienie, że w tamtych czasach nocą na drodze, wówczas E 12, ruch praktycznie zamierał i służyła ona jako doskonały deptak i miejsce spotkań młodzieży.) Kto żyw wyległ do uliczek i zobaczył przejeżdżające kolumny wojskowe. Jeszcze nikt wtedy nie wiedział, że właśnie rozpoczęła się Operacja „Dunaj”, w ramach której sowieci po raz kolejny udzielali „internacjonalistycznej” pomocy bratniemu narodowi. Tym razem ich celem była Czechosłowacja. Pamiętam doskonale przerażenie w oczach dorosłych i ich późniejsze gorące dyskusje. Nie wiem niestety, co wtedy naprawdę czuł mój Ojciec, który przed ponad 20. laty zatrzymał zbrojnie sowiecką, również wojskową, kolumnę pod Ochędzynem.

Wciąż trafiają się jakieś podzielone zdania na temat Żołnierzy Wyklętych, zwłaszcza u ludzi, którzy tkwią jeszcze umysłami w minionej epoce lub czują się spadkobiercami komunizmu. Jak rozmawiać z takimi ludźmi?

To bardzo dobre pytanie. Odpowiedź na nie wymaga jednak pewnej refleksji. W większości tymi, co kwestionują dokonania Żołnierzy Wyklętych czy ich postawę są beneficjenci poprzedniego sytemu. Często uważają, że tylko dzięki niemu uzyskali awans społeczny. Nie biorą pod uwagę tego, że bez władzy komunistycznej rozwój społeczny czy gospodarczy Polski byłby jeszcze większy. Nie jest to próba pisania alternatywnej historii, ale wystarczy spojrzeć na przypadki krajów, które były w podobnej sytuacji co międzywojenna Polska, a osiągnęły niedostępny nam nawet dzisiaj poziom rozwoju bez „pomocy” komunistów. Symptomatycznym przykładem takiego myślenia jest opinia któregoś z lokalnych twardogłowych publicystów, który powiedział: „gdyby nie ten nowy system, nadal pasałbym krowy”. Wydaje się, że byłoby lepiej dla nas wszystkich, aby rzeczywiście je pasał…

A jak rozmawiać? Wydaje mi się, że podstawą jakiejkolwiek dyskusji jest stanięcie w PRAWDZIE. W PRAWDZIE tego, co wydarzyło się na ziemiach Polski w latach 1944 – 1945, a na terenach naszego Pogranicza w styczniu 1945 r. Czy nastąpiło wyzwolenie, czy rozpoczęła się nowa okupacja.

W świetle faktów i dostępnej prawdy historycznej niepodważalnym jest w tej chwili ustalenie, że od roku 1944 mamy do czynienia z nową okupacją. Chciałbym przypomnieć, że na ternie Polski stacjonowało ponad 40 % sił NKWD obecnych wówczas w Europie. Wobec tego musimy przyznać, że każdy czyn skierowany przeciw organom „władzy ludowej” lub osobom z nią kolaborującą należy uznać za wypełniający warunki walki z okupantem. Wszelkie przekroczenia tych warunków, szczególnie z dzisiejszego punktu widzenia, są niewątpliwie naganne, jednak konieczne jest wzięcie pod uwagę faktu, że ci, którzy je popełnili, byli pod nieustanną presją ciągłej walki o własne życie i przetrwanie. Na każdym kroku stykali się z bezwzględnością tropiących ich sił „bezpieczeństwa”. Sprowadzanie ich działalności tylko i wyłącznie do „bandytyzmu”, szczególnie w czasie, gdy nie ma już żadnych wątpliwości co do istoty i antypolskiego charakteru rządów komunistycznych, świadczy o odporności autorów takich sformułowań na możliwość przyswojenia prawdy obiektywnej o tamtych czasach. Jest to szczególnie bulwersujące, gdy czyta się publikacje niektórych lokalnych regionalistów mieniących się „historykami”. Ktoś, kto obecnie powiela wytwory komunistycznej propagandy, sam wyklucza siebie z grona obiektywnych badaczy Historii.

.

Czy mógłby pan przybliżyć historię swojego ojca?

Zupełnie niedawno, choć w bardzo symbolicznym terminie, w wigilię imienin Jana i w Dniu Ojca obroniłem pracę w której przedstawiłem jego życie. Aktualnie pracuję nad jej modyfikacją i uzupełnieniem w celu wydania w formie książkowej. Mam nadzieję, że niedługo będę mógł poinformować Czytelników Ilustrowanego Tygodnika Powiatowego o finale tego przedsięwzięcia.

Ale przechodząc do meritum, to życiorys mojego Ojca jest dość typowym życiorysem człowieka urodzonego w początkach międzywojennej Polski. Jan pochodził z rodziny Żurków od dawna osiadłej w Chobaninie. Dotarłem do zapisów z 1808 r. dotyczących jego przodka Bartłomieja znajdujących się w Księdze ochrzczonych parafii p.w. Zesłania Ducha Świętego w Wieruszowie.  Jeszcze starszy dokument odnalazła inna z członkiń rodziny. Dotyczył on faktu, iż protoplasta rodu, Wawrzyniec (Laurentus) Żurek żył tutaj w latach 1762- 1817.

Jeśli chodzi o Jana, to urodził się on 3 lipca 1923 roku podczas pobytu jego rodziców, również Jana i Marianny z d. Niesobska, w Güstrow (Niemcy). Pracowali tam, jak duża część mieszkańców tych ziem, jako robotnicy rolni. Później Jan-senior wyjechał do Francji, gdzie pracował w kopalni rudy żelaza w Lotaryngii . W 1929 r. zmienił pracę i po upływie kilku miesięcy przestały przychodzić od niego jakiekolwiek wiadomości. Okazało się, że mały Jan nie zobaczył już nigdy więcej ojca i w wieku 6 lat został sierotą. W Chobaninie ukończył siedmioletnią Publiczną Szkołę Powszechną I-ego stopnia. W Chobaninie spędził też swe dzieciństwo. Później razem z matką wyjeżdżał do prac rolnych. Tuż przed wybuchem wojny rozpoczął naukę zawodu w Warszawie. Przeżył jej oblężenie we wrześniu 1939 r. Po kapitulacji, wracając do Chobanina, na pobojowisku Bitwy nad Bzurą został zatrzymany przez patrol niemieckiej żandarmerii i pozbawiony zdobycznego roweru. Wieruszów i okolice były już wtedy częścią III Rzeszy, a dokładniej to leżały w granicach Okręgu Rzeszy Poznań (Reichsgau Posen), przemianowanym w styczniu 1940 r. na Kraj Warty (Reichsgau Wartheland) . W styczniu 1940 r wyjechał na roboty do Niemiec i został skierowany do pracy w gospodarstwie w miejscowości Bruckhausen położonej niedaleko Dinslaken w Zagłębiu Ruhry. Mimo wszystkich niedogodności z tym związanych często wspominał, że posiłki jadł przy jednym stole z niemieckim gospodarzem i w porównaniu do wielu kolegów miał dobre warunki bytowe. Mógł nawet sam jeździć konno po okolicach. We wrześniu 1944 r. był bliski wyzwolenia przez desant spadochronowy pod Arnhem, jednak jego zniewolenie zakończyło się dopiero po 24 marca 1945 r. Wówczas alianci przeprowadzili kolejny desant powietrzny. Tym razem była to udana operacja „Varsity” i pod Wesel mógł czynnie włączyć się w pomoc nacierającym. Wykazując się odwagą wskazał pola minowe, magazyny broni i zamaskowane pozycje wojsk niemieckich. Prawdopodobnie miał też znaczący udział w uratowaniu liczącej 1100 osób grupy sowieckich i polskich jeńców wojennych, którzy mieli zostać wysadzeni w powietrze przez wycofujących się Niemców.

Było już jednak zbyt blisko do zakończeniem wojny i nie miał szans na wstąpienie do wojska. Okazało się, że jest w brytyjskiej strefie okupacyjnej i został zakwalifikowany jako dipis, czyli osoba, która „w wyniku wojny znalazła się poza swoim państwem i chce, albo wrócić do kraju, albo znaleźć nową ojczyznę, lecz bez pomocy uczynić tego nie może”. Najpierw został ulokowany w obozie w Wessel, a później został przeniesiony do Wuppertalu. Przeżywał wtedy poważne wątpliwości, bo miał możliwość osiedlenia się w USA czy Australii. Przeważyła w nim jednak tęsknota za krajem i zdecydował się na powrót do Polski. Dziś wiem, że podobne rozterki przeżywali również inni Polacy, również ci pochodzący z Chobanina i wiem, że wielu z nich później żałowało podjętej decyzji o powrocie.

Duży wpływ na podjęcie takiej decyzji miała intensywna akcja propagandowa prowadzona przez wysłanników Rządu Lubelskiego. Prowadzili ją w asyście oficerów sowieckich, pomimo sprzeciwu przedstawicieli legalnego Rządu Londyńskiego. Zachęcając do powrotu do kraju przekonywali, że mimo chwilowych wpływów sowieckich, nowa Polska będzie krajem w pełni demokratycznym, a o jej przyszłości zadecydują całkowicie wolne wybory.

O wrażeniach z podróży do domu i porządkach tam zastanych wspomniałem już wcześniej przy okazji przedstawienia motywów przystąpienia do partyzantki. Prawdopodobnie w lutym 1946 r. wstąpił do oddziału, którym dowodził Stanisław Panek „Rudy”. Warto podkreślić, że w początkach 1946 r. oddział „Rudego” praktycznie kontrolował tereny, na których operował. Było to możliwe przy wyjątkowym wsparciu dużej części miejscowej ludności.

Oddział rozbijał posterunki Milicji Obywatelskiej i likwidował konfidentów oraz szczególnie niebezpiecznych „utrwalaczy” władzy ludowej. Dokonywane były również rekwizycje w urzędach i spółdzielniach. Doszło również do bardzo spektakularnych akcji przeciw sowietom, jak Akcja „Czastary” (pociąg, którym podróżowali) czy pod Ochędzynem (zatrzymanie kolumny samochodów). Trzeba dodać, że oddział „Rudego” przez pewien czas funkcjonował w strukturach Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Stanisław Panek ps. „Rudy” wraz z Alfonsem Olejnikiem ps. „Babinicz” współdowodził Oddziałem Partyzanckim Służby Ochrony Społeczeństwa (SOS) Obwodu Wieluń KWP o kryptonimie „Jastrzębie” (później „Oświęcim”). Jednak z początkiem maja 1946 r., po nieskutecznej koncentracji przeprowadzonej 23 kwietnia na Zamku w Chróścinie, po odejściu „Rudego”, samodzielnym dowódcą został „Babinicz”.

Jan, który miał pseudonim „Groźny” w wielu z tych akcji brał udział. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy i w jakich okolicznościach znalazł się poza oddziałem.  Został aresztowany wraz z narzeczoną w nocy z 17 na 18 września w Chobaninie, po donosie „kąfidenta (sic!)  tutejszego posterunku D. B.” Tak, jak wszyscy trafiający w ręce Bezpieki przeszedł ciężkie śledztwo (rok i 9 miesięcy). Najpierw w Wieluniu, a potem w Łodzi (od początków sierpnia 1947 r.) . 9 czerwca 1948 r. uniknął grożącej mu kary śmierci i został skazany na karę więzienia przez lat 12, utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych przez lat 5 oraz przepadek całego majątku na rzecz Skarbu Państwa. Większą część kary odbywał w Centralnym Więzieniu Rawicz. W więzieniu zachorował na gruźlicę. Stracił wówczas jakąkolwiek nadzieję na powrót do zdrowia i możliwość przyszłego życia na wolności. Szansą okazała się lekarka, która dała mu nadzieję słowami: „Zobaczysz! Przeżyjesz, wyjdziesz stąd i… jeszcze będziesz miał syna!”. W ciężkim załamaniu, „aby nie psuć statystyki (zgonów) „, został wypuszczony na przepustkę. Ciężko chory z trudem znalazł pracę. Później kontynuował leczenie i na krótki okres czasu powrócił do więzienia. Ostatecznie orzeczeniem Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego został zwolniony w lutym 1955 r. po zaliczeniu siedmiu lat i dwóch miesięcy więzienia.

Dopiero wtedy mógł poważnie myśleć o ułożeniu sobie życia na nowo. Zamieszkał we Wrocławiu. Pracował, ożenił się, urodził mu się syn. Aby jednak nie było zbyt wesoło, w 1964 r. na skutek wypadku przy pracy stracił cztery palce lewej dłoni. Wkrótce nastąpił nawrót choroby. Borykając się z trudnościami życia codziennego szedł odważnie przez życie z zawsze dumnie podniesioną głową. Żył wiarą, że wcześniej czy później Polska powstanie z kolan i odzyska Wolność. Sam nie doczekał jednak tego czasu. Jan Żurek ps. „Groźny” zakończył swą walkę z ziemskimi przeciwnościami losu 1 maja 1979 r.

Z Panem Dariuszem Żurkiem synem Żołnierza Wyklętego, Jana Żurka ps. „Groźny” rozmawiała

Anna Świegot

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Historia. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments