Felieton Jędrzeja Kuzyna

Mam wrażenie, że świat oszalał i większość z moich znajomych także pisze felietony. Ale takie jakieś tragiczne. Jakby się brzydko starzeli. Piszę i ja, ale coraz częściej zastanawiam się w jakim celu to robię? Czyżbym chciał coś wnieść do kultury. W kulturze już jest tak wiele włożone, że ten worek wypełniony jej zawartością pęka w szwach.

Nikt już na tym nie panuje. Skazani zostaliśmy na fragmentaryczność i przypadkowość. Możemy natknąć się na kulturę wyższą, ale i możemy zostać wciągnięci w wir namiętności i już pozostać w jej objęciach. Nie ma czasu na segregację. Wrzucamy odpady i towary luksusowe do jednego worka. Świat staje się powoli takim wielkim śmietnikiem, gdzie właśnie to, co powinno być czczone, wynoszone ponad niebiosa styka się z obojętnością a nawet znudzeniem. Ale co się dziwić, kiedy większości tego, czego się dotkniemy zamienia się w marudzenie, niezdrową krytykę. Jakby tylko piszący doznawał oświecenie. I jako jedyny znalazł rozwiązania.

Chyba już nie ma rozwiązania. Bo nie ma jednej generalnej metody. Powinniśmy nauczyć się żyć w tym tak zrujnowanym i coraz bardziej obcym nam świecie i samemu szukać właściwych rozwiązań. Tylko my sami zrobimy to najlepiej. Oczywiście każdy powinien poszukiwać wiedzy. Bo inaczej będziemy łatwym kąskiem, dla wszelkiego rodzaju przywódczym biznesmenom, którzy pod pozorem nauki pragną jak komiwojażerowie coś nam sprzedać. Liczymy się jako klienci. Nikt już nie potrzebuje naszej wrażliwości, ale tego co mamy w portfelach.

Niedawno znów mnie wyniosło na południe Europy, do krain historycznych, gdzie każdy kamień na bruku zachowuje w sobie zapach starożytnych sandałów. Tylko trzeba chcieć powąchać tę historię, wciągnąć w siebie jak dym papierosowy do najgłębszej studni płuc, a potem do świadomości w mózgu. Ale nic z tych rzeczy. Już dawno zostały zagłuszone intensywnością współczesnych perfum i jedzenia. W wąskich uliczkach starożytnych miast atakuje mnie i to ze wszystkich stron jedzenie. W każdej kamienicy, na każdym podwórku, i czy na wąskich przesmykach między domami znajduje się jakaś kawiarenka, albo knajpa. Wszyscy chcą mnie nakarmić. Oczywiście, że nie za darmo.

To nie tutaj obowiązuje przecież hasło; głodnego nakarmić, spragnionego napić i tak dalej. Ale przede wszystkim sprzedać. Nie można wręcz zatrzymać się, ani spojrzeć w oczy naganiaczom, żeby nie zostać zaproszonym do środka i zachęconym do jedzenia. Wydaje się, że knajpy powoli przejmują władzę w mieście. Posiłki podawane są na talerzach wielkości wanienki do kompania niemowlaków. Tak duże, że z nich najadłaby się jedna wioska w jakimś biednym kraju w Afryce. Ale my poddajemy się mantrze jedzenia. Turystyka powoli staje się sposobem na napełnianie żołądków. Wystarczy spojrzeć na tłumy spacerujące promenadami w miejscowościach wypoczynkowych na wybrzeżu naszego Bałtyku. Każdy coś je i prawie w każdym dwóch ludzi w jednym człowieku. Obżarstwo doprowadzi nas do katastrofy. Zginiemy w tonach jedzenia i odpadów komunalnych. Ostrzega przed tym wielki astrofizyk angielski Stephen Hawking, ale nikt się tym nie przejmuje. Większość komentarzy pod jego ostrzeżeniem, że ziemia podąża do samozagłady wywołuje złośliwe komentarze dotyczące jego wieku, inwalidztwa i wyglądu. I to są ci dobrze odżywieni Europejczycy, którzy waśnie wstali od swojego elektrycznego grilla i wypuścili w powietrze nadmiar gazów cieplarnianych.

Miałem nie narzekać, i napisać pozytywny felieton o pięknych duszach ludzkich, poszukujących w sobie wśród starożytnych murów pierwiastka boskości. Ale nie da się. K…a nie da się. Zaczynam rozumieć moich kolegów felietonistów. Może następnym razem.

Jędrzej Kuzyn

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments