Zmarł o. Ludwik Kaszowski

Z głębokim smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci

Śp. o. Ludwika Kaszowskiego († 77)
Duszpasterza Sanktuarium Pana Jezusa Miłosiernego Pięciorańskiego
Parafii p.w. Zesłania Ducha Świętego i Klasztoru Ojców Paulinów w Wieruszowie

O. Ludwik Kaszowski zmarł 6 czerwca 2017 r. w wieku 77 lat, w 20 roku życia zakonnego i 16 roku kapłaństwa.

Msza święta pogrzebowa sprawowana będzie 8 czerwca w czwartek o godz. 13.00 pod przewodnictwem biskupa pomocniczego Diecezji Kaliskiej Łukasza Buzuna w Sanktuarium Pana Jezusa Miłosiernego Pięciorańskiego, po czym parafianie i współbracia Paulini odprowadzą śp. o. Ludwika na miejsce wiecznego spoczynku – cmentarz parafialny w Wieruszowie. W wigilie pogrzebu   w środę  7 czerwca o godz. 20.00 odprawiona zostanie Msza święta żałobna. Modlitwa różańcowa w intencji zmarłego we wtorek   w kaplicy pogrzebowej po wieczornej Mszy św. ok.  godz. 18.45, a w środę w kościele.

„Można odejść na zawsze by stale być blisko”.  Ks. Jan Twardowski

Najszczersze kondolencje składają:

Anna Świegot redaktor naczelna wydawca gazety wieruszowskiej

Ilustrowany Tygodnik Powiatowy i powiatowy.pl

wraz z zespołem redakcyjnym

 

Ojciec Ludwik Kaszowski urodził się w 1939 r. w Jaworznie,  z wykształcenia był geografem, byłym nauczycielem akademickim oraz dyrektorem Instytutu Geografii i GP UJ. Całe swoje życie związany był z Zakładami Geomorfologii oraz Geografii Religii w Instytucie Geografii i Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie zdobywał kolejne stopnie naukowe.

Doc. dr hab. Ludwik Kaszowski był znanym i cenionym w kraju i za granicą badaczem z zakresu geomorfologii, w ostatnim czasie również z geografii religii,  twórcą krakowskiej szkoły geomorfologii fluwialnej.

Podobnie jak naszego ukochanego papieża Jana Pawła II fascynowały go góry. Jako geograf uczestniczył w wyprawach badawczych, w wysokie góry: Andy, Hindukusz, Atlas, zwiedził wiele miejsc na całym świecie: Ekwador, Afganistan, Peru, Maroko.

Do Seminarium Duchownego w Krakowie Na Skałce wstąpił w 1997 r. Tym samym zapoczątkował nowy etap w swoim życiu. Okresową profesję zakonną na 3 lata złożył w 1997 r. w Leśniowie, a profesję wieczystą na Jasnej Górze w Częstochowie w 2000 r. W tym roku też otrzymał diakonat, a święcenia kapłańskie rok później. Nadal pracował w Instytucie Geografii i Gospodarki Przestrzennej UJ.

W 2001 r. został duszpasterzem akademickim Na Skałce, zaś w 2003 r. został powołany na prefekta Studiów w Wyższym Seminarium Duchownym Zakonu Paulinów Na Skałce. Z dniem 1.10.2004 r. przeszedł na emeryturę.

Na 65-lecie urodzin Ojca. doc. dr. hab. Ludwika Kaszowskiego została wydana przez Instytut Geografii i Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Jagiellońskiego Księga Jubileuszowa „Przyroda – Człowiek – Bóg”, autorstwa uczniów, współpracowników i współbraci zakonnych O. Ludwika.

Felietony, w których Ojciec Ludwik opisuje swoje przeżycia i obserwacje, zaczął pisać podczas pobytu na parafii paulińskiej w Mochowie.

Po przybyciu w sierpniu 2011 r. do Wieruszowa nadal kontynuuje ich pisanie, wzbogacając je w wątki wieruszowskie i publikując je (dopóki mu siły pozwalały) na łamach wieruszowskiej gazety ITP i portalu powiatowy.pl pt. „Felietony Ojca Ludwika znad Prosny”. W ciepły sposób stara się przekazać wiele istotnych spraw i spostrzeżeń. Każdy felieton kończył: „Serdecznie pozdrawiam i przygarniam do serca”.

Osobiście zachowam w pamięci postać o. Ludwika, jako niezwykle ciepłego, cierpliwego, pomocnego, otwartego zwłaszcza na ludzi chorych, samotnych i  cierpiących.
Jestem wdzięczna o. Ludwikowi za koncelebrę podczas uroczystości pogrzebowej mojej Mamy 13 maja 2013 r. w Lututowie i odprowadzenie na miejsce wiecznego spoczynku.

Bóg zapłać Ojcze Ludwiku. Spoczywaj w pokoju.

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia w roku 2011 przeprowadziłam rozmowę z o. Ludwikiem Kaszowskim. Ojciec powiedział: „Jestem w miejscu, w którym powinienem być”. I taki dałam tytuł tej rozmowy.

Przypomnijmy tę rozmowę opublikowaną na naszym portalu www.powiatowy.pl 23.12.2011 r.

Jestem w miejscu, w którym powinienem być

Opublikowano 23 grudnia 2011, autor: Naczelny

Bóg bez przerwy do mnie stukał – delikatnie, subtelnie. Ja zawsze odmawiałem „ Boże przecież wiesz, ja się nie nadaję, chciałbym rodzinę założyć”. Miałem 58 lat i znowu pukanie. Pan Bóg bierze moją rękę i piszę podanie o przyjęcie do zakonu. Wiem, że jestem w miejscu, w którym powinienem być. Może jestem w zakonie dlatego, że miałem się z tobą spotkać?” ( O. Ludwik)

Jakiś czas temu natknęłam się na felietony autorstwa Ojca Ludwika. Pisane w przystępny, ciepły sposób. Chciało się je czytać i czytać bez końca. Wielokrotnie zastanawiałam się kim  jest Ojciec Ludwik, który w tak piękny sposób opisuje swoje spostrzeżenia, przemyślenia, dzieli się swoimi przeżyciami. I to cudowne zakończenie „Pozdrawiam Was i przygarniam do serca o. Ludwik znad Prosny”.

Ogromnie się uradowałam, kiedy ojciec Ludwik zgodził się na publikacje felietonów w naszej gazecie i na rozmowę ze mną. Mam nadzieję, że będzie to dla Was Drodzy Czytelnicy miłym Prezentem Bożonarodzeniowym, podobnie jak dla zespołu redakcyjnego ITP.

Nie rozczarowałam się, Ojciec Ludwik okazał się ciepły i serdeczny, taki jakie są Jego felietony. Z pewnością należy do tych osób, do których instynktownie chce się człowiek przytulić. Może właśnie po to Ojciec Ludwik wstąpił do zakonu i przybył do Wieruszowa, aby spotkać się ze mną, i z Tobą – Drogi Czytelniku?

Na początku pogawędziliśmy sobie z ojcem Ludwikiem o życiu, otaczającym nas świecie, o ludziach i problemach, z którymi tak wielu się boryka. O. Ludwik okazał się wspaniałym rozmówcą. Trafnie ujął w słowa to, o czym ITP pisze od lat starając się pomagać na miarę swoich możliwości pokrzywdzonym, słabszym, samotnym i chorym. „Bezduszność, znieczulica to znak dzisiejszych czasów. Ludzie stają się sobie obcy, zostały zniszczone relacje między ludźmi. Kiedyś wieś to była wspólnota, dzisiaj wieś to są obcy ludzie, często wrogowie, a miasto jest anonimowe, większy czy mniejszy kolos, to obcy ludzie. Prawo jest chore, a prawo stanowią ludzie. Instytucje są tylko instytucjami, ich nazwy o niczym nie mówią, nie spełniają tej funkcji, która wynikałaby z nazwy. To jest tylko sposób na życie; dostałem się, zostałem jakimś szefem instytucji, a reszta mnie nie interesuje”.

Mam nadzieję, że uda mi się przybliżyć Państwu osobę Ojca Ludwika znad Prosny, duszpasterza z Klasztoru Ojców Paulinów w Wieruszowie.

Anna Świegot. W sierpniu przybył Ojciec do Wieruszowa pełnić posługę duszpasterską. Czy wcześniej słyszał Ojciec o Wieruszowie? Jakie były pierwsze skojarzenia po przyjeździe?

Ojciec Ludwik Kaszowski. O Wieruszowie niewiele wiedziałem. Wiedziałem o jednostce geomorfologicznej, która nazywa się Próg Wieruszowski, ale w tym regionie nie byłem. Nie umiałem sobie wyobrazić Wieruszowa, jego fizjonomię wyobrażałem sobie trochę inaczej. Przyjechałem tutaj, bo dużo dobrego słyszałem o tym miejscu. Ojca Przeora znam jeszcze z czasów zanim wstąpiłem do zakonu. Generał Zakonu też sugerował, że tutaj byłbym przydatny. Pierwsze spojrzenie na Wieruszów było przyjazne, zobaczyłem dużo zieleni, drzew, gdzieś tam przebijała rzeka Prosna. Powiedziałem do siebie: O jak tu pięknie! Architektura kościoła może nie jest najpiękniejsza, ale jest odnowiony, czysty, zadbany. Wszedłem tutaj na fali pozytywnego spojrzenia i zaakceptowania tego miejsca. Wszyscy okazali się życzliwi, dużo osób znam z seminarium, z innymi kiedyś miałem kontakt. Jak się jest przyjęty z otwartymi ramionami, to człowiek wtedy też przyjmuje wszystko z otwartymi ramionami.

AŚ. Czy już się Ojciec zaaklimatyzował? Jak się Ojciec czuje w Wieruszowie?

O. Ludwik. Czuję się tu bardzo dobrze. Jestem w takim wieku, że potrzebuję trochę więcej spokoju. Jestem człowiekiem o pewnej wrażliwości, a tutaj jest taki spokój. Nie chodzi o to, że chciałbym mieć święty spokój i nic nie robić. Nie – jeśli bym nic nie robił, umarłbym. Zawsze znajdę sobie jakieś sprawy, którymi mogę się zająć. Jest mi tutaj dobrze. Pan Bóg jest dla mnie łaskawy, bo każde kolejne miejsce jest dla mnie coraz lepsze.

AŚ. Chcielibyśmy, żeby Wieruszów okazał się najlepszym miejscem i żeby ojciec z nami pozostał.

O. Ludwik. Cmentarz jest. Zobaczymy. Trudno powiedzieć jaka przyszłość będzie człowieka jutro czy za tydzień.

AŚ. Pochodzi Ojciec z Jaworzna. Czy rodzinne strony są równie malownicze, jak dla wielu tutaj urodzonych miasto w dolinie Prosny?

O. Ludwik. Jeśli chodzi o Wieruszów, to w samym mieście nie widzi się krajobrazu. Dopiero, jak wejdę na strych, popatrzę na dolinę Prosny to widzę rzekę. Trzeba wyjechać poza miasto, by mówić o pięknym krajobrazie. Rodzinne tereny pamiętam z dzieciństwa jak przez mgłę, bo urodziłem się tuż przed wojną, dwa tygodnie przed jej wybuchem. Gdzieś, we wspomnieniach, widzę wieś, pastwiska, rozległą równinę, grodzisko, chrabąszcze pod koniec maja, które łapaliśmy dla kur. Byłem wtedy małym chłopcem. Po wojnie wyjechaliśmy do Katowic. Dlatego nie jestem przywiązany do krajobrazu mojego miejsca urodzenia, bo byłem za mały aby go zapamiętać. Związałem się z domem mojej babci i dziadka, pamiętam ogród, drzewa owocowe. Natomiast szerokich spojrzeń geograficznych, krajobrazowych nie miałem. Większość życia spędziłem w Krakowie, studia zacząłem w 1957 roku, od tego czasu byłem w Krakowie.

AŚ. Kiedy Ojciec zdecydował się poświęcić geografii?

O. Ludwik. W szkole podstawowej, w III-IV klasie geografia zaczęła mnie pasjonować, mapa, świat. Miałem też dobrego nauczyciela. Nie wiem skąd mi się to wzięło, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Miałem jakieś zainteresowanie tym światem, bo jedną z cech człowieka, fundamentalnych pragnień jest potrzeba poznawania. Nie byłoby odkryć geograficznych, gdyby nie było pragnienia poznania świata, jak wygląda teren gdzieś dalej, jacy ludzie tam mieszkają, Dlatego mój horyzont geograficzny poszerzał się. Skłoniła mnie do tego naturalna ciekawość świata. Kiedy byłem dzieckiem możliwości było niewiele, można było bazować tylko na wyobraźni. Mapa była takim obrazem świata. Ciekawiły mnie dziwne nazwy np. Gran Chaco. Chłonąłem to, nie umiałem dotrzeć do informacji, bo nie było źródeł, książek. Nie było pieniędzy w domu, bo nas było dziesięcioro. Nie było możliwości, bazowałem na swojej wyobraźni i wrodzonej ciekawości, którą chyba każdy człowiek ma, większą czy mniejszą.

AŚ. Urodził się Ojciec w przeddzień wybuchu II wojny światowej, a lata młodości przypadły na okres stalinizmu i rządy Bieruta. Nie były to łatwe czasy?

O.Ludwik. Nie były to łatwe czasy. Byłem zawsze buntownikiem, od dziecka, od szkoły podstawowej, rozumiałem ten czas! Pewne informacje pochodziły z domu rodzinnego, zdawałem sobie sprawę czym jest ten system. Byłem zawsze nastawiony na nie! Może dlatego, że mój starszy brat, kiedy chodził do szkoły średniej to wstąpił do podziemnej organizacji, która oczywiście padła. Pięć lat był w obozie, jego życie zostało zniszczone. 14-15 letni chłopak uznany za bandytę.  Zdawałem sobie sprawę z tych realiów. W szkole stanowiliśmy zwartą grupę, buntowaliśmy się. Kiedy w 1953 dyrektor przyszedł do klasy z ponurą miną i mówił „słuchajcie stała się rzecz straszna, dzisiaj zmarł towarzysz Stalin”, to wszyscy aż zadrżeliśmy z radości. Byliśmy dziećmi, a jaka była świadomość…? Bardzo duża była solidarność między nami, jeden drugiego nie wydał. Była sprawa krzyża, przeniesiono krzyż z głównej ściany na boczną, myśmy ponownie przenosili na główną, kiedy zdejmowano, to myśmy go wieszali. Nikt nas do tego nie namawiał. U nas w domu bez przerwy były rewizje, przychodziło UB, ojciec był zegarmistrzem i złotnikiem, artystą. Kochał to co robił, miał wielką rodzinę i musiał na nią zarobić. To były zawody podejrzane, był prywatnym zegarmistrzem, dlatego był inwigilowany, podejrzewano go o różne rzeczy, o handel złotem, dolarami. Przychodziła grupa dziesięciu „smutnych” panów, przekopała dokładnie cały dom. To mnie ukształtowało, taki zostałem i taki jestem do tej pory. Mam wizję tego systemu i wizję czym jest dobro, a czym zło.

AŚ. Zwiedził Ojciec odległe, egzotyczne można rzec strony świata. Jak odbierano Polskę, Polaka w Ekwadorze czy Peru?

O. Ludwik. Na granicy Peru i Ekwadoru jest strefa bezcłowa, takie miasteczko na pustyni. Byłem tam z kolegą, jakiś człowiek zaprosił nas na kawę do restauracji, siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Dwa polskie nazwiska były znane Jan Paweł II i Wałęsa (Walesa, bo cudzoziemcom trudno wymówił ł). One były wyznacznikiem i zawsze z tym się wiązały gratulacje. To było bardzo miłe. Przychodzili, żeby popatrzeć na ludzi z kraju papieża i Wałęsy. W Afganistanie Polska, to było coś egzotycznego, nieznanego.

AŚ. Był Ojciec dojrzałym człowiekiem, na wysokim szczeblu kariery zawodowej, kiedy wstąpił ojciec do klasztoru. Skąd pojawiła się decyzja o wstąpieniu do zakonu? Czy powołanie towarzyszyło Ojcu wcześniej?

O. Ludwik. Mój pogląd na tę sprawę jest taki. Pan Bóg wybiera człowieka zanim się urodzi. Bóg bez przerwy do mnie stukał – delikatnie, subtelnie. Chciałem założyć rodzinę, od dziecka miałem takie pragnienie. Byłem wstydliwy, nie umiałem poderwać dziewczyny. Moje emocje były wielkie, ciągle byłem zakochany, ktoś mi się ciągle podobał.Nie mogłem sobie poradzić w relacjach, coś pękało i nie mogłem zrozumieć z jakich przyczyn, to były irracjonalne sytuacje. Jakoś Pan Bóg mnie „uchronił” od kobiet. Środowiska, w których przebywałem były sfeminizowane, na uniwersytecie 70% to były dziewczęta, kobiety. W sytuacjach miłosnych zawodów pojawiało się subtelne pukanie: „Może byś…, może byś jednak…?” Ja zawsze odmawiałem: Nie, Boże, przecież wiesz, ja się nie nadaję, ja chciałbym założyć rodzinę. Prowadziłem takie duchowe rozmowy. I tak moje życie minęło. Aż przyszedł taki czas, miałem 58 lat i znowu pukanie. W mojej rozmowie tłumaczę: Już jestem stary, na co ja Ci się przydam teraz, jestem zmęczony, sił mam mało… Nie ma odpowiedzi… Sam więc sobie odpowiadam: Wiem, że do swojej winnicy możesz powołać w ostatniej godzinie dnia, może potrzebujesz tej godziny, bym na tę jedną godzinę poszedł do Twojej winnicy…? I w końcu taka głębsza refleksja: No, dobrze, jeśli chcesz… Nigdy nie miałem problemu z wiarą, nie miałem kryzysu wiary i to było dla mnie takie naturalne. No dobrze, ale ja nie wiem, jak mam to zrobić? Dla mnie kościół był sacrum, nigdy nie przekroczyłem granicy balasek w kierunku ołtarza – to jest za święte miejsce dla mnie. Lęk miałem nie przed Bogiem, tylko przed tym miejscem. Wtedy usłyszałem: Po co Ja do twojego Instytutu tylu paulinów sprowadziłem? Rzeczywiście, okazało się że znam generała zakonu i przeora ze Skałki. Poszedłem do ojca Zachariasza na Skałkę i mówię: „Ojcze Zachariaszu, czy ja nadawałbym się do zakonu”? Ojciec Zachariasz popatrzył na mnie spod okularów, po pewnym czasie mówi: „Myślę, że tak”. Umówił mnie z Generałem Zakonu, który mi powiedział: „Może by pan przyjechał na Jasną Górę na tydzień, pobył, przyjrzał się od środka, zastanowił się, czy to jest to, czy nie”. Nie mogłem od razu takiego kroku zrobić, miałem sprawy służbowe, ale gdzieś po roku wybrałem się na Jasną Górę i byłem tam przez tydzień. Nie umiałem się tam odnaleźć. Ze świata pełnego ruchu, gdzie było dużo ludzi, młodzieży w taki milczący świat, do wnętrza Klasztoru Jasnogórskiego, choć na zewnątrz był wielki tłum. Chodzę po tych korytarzach, wszystko dla mnie trudne. Idę do kaplicy Matki Bożej i sztywnieję, bo nigdy nie byłem tak blisko Obrazu. Myślę: To chyba nie jest dla mnie miejsce i wróciłem do Krakowa. Poszedłem na Skałkę, akurat było zakonne święto św. Pawła, było to w styczniu. Dzieci dostawały egzotyczne owoce, taki był zwyczaj, śpiewano pieśni. Nie mogłem się w tym odnaleźć. Wróciłem do siebie, usiadłem i …napisałem podanie o przyjęcie do zakonu. Napisałem wbrew temu wszystkiemu co odczuwałem, nie wiem dlaczego? Tak, jakby ktoś napisał podanie za mnie. To jest psychologicznie trudne do zrozumienia, ale takie też bywają drogi człowieka i tak Pan Bóg działa. Ja powtarzam, że mi nie pasuje, nie widzę się tam, a On bierze moją rękę i pisze. Nie traktuję tego w kategorii cudu, mogę jednak powiedzieć, że Bóg chciał mnie chyba w tym miejscu. Dzisiaj, gdy zastanawiam się, po co mnie chciał, to wiem. Były oczywiście momenty, że chciałem uciec, bo moje światy nie pasowały do siebie. Jak się idzie w młodym wieku do zakonu, to potrafi się wejść w miarę płynnie w nową rzeczywistość, natomiast jak się ma przeżyte życie, różne doświadczenia, to nie jest to proste. Ale Pan Bóg jest cierpliwy i spokojny, łagodzi napięcia i sprawia, że człowiek w ostateczności zostaje. Teraz, jak patrzę wstecz, pomimo rozmaitych moich buntów wewnętrznych, mówię: jestem w tym miejscu, w którym powinienem być. Pan Bóg powołał mnie na godzinę życia. Potwierdzają to moje doświadczenia z pracy duszpasterskiej, z kontaktu z konkretnymi ludźmi. W Wieruszowie też takie doświadczenie miałem. Jedna spowiedź, pewna osoba, która do mnie przyszła… Powiedziałem jej: może jestem w zakonie po to, że miałem się z tobą spotkać? Ludzi z depresjami, problemami najczęściej spotyka się w konfesjonale, czasem poza nim.

AŚ. Wydaje nam się, że my kierujemy swoim losem, mamy wpływ na swoje życie, ale jest to  raczej w niewielkim stopniu.

O. Ludwik. My mamy wpływ, trzymamy życie w naszych rękach, mogę powiedzieć nie i cześć, odchodzę. Ale kieruję się rozumem i mam wiarę. Rozum i wiara to dwa takie filary. Pan Bóg stawia na mej drodze osobę, której próbuję pomóc. W tym momencie mam pewność, że jestem tu potrzebny. Gdybym chociaż jednej osobie pomógł, to moje bycie w zakonie ma sens. Z punktu widzenia wiary najważniejsze jest pochylanie się nad drugim człowiekiem, jak nie będę się pochylał to moje kapłaństwo nie ma sensu.

AŚ. Potrzebne jest powołanie. Prawdziwy nauczyciel jest wtedy, kiedy ma powołanie, podobnie lekarz i kapłan.

O. Ludwik. W perspektywie moich doświadczeń zakonnych patrzę znowu wstecz. Pan Bóg mnie przygotował pracą na uniwersytecie. Dwukrotnie byłem dyrektorem d/s dydaktycznych i przypominam sobie: przecież ja miałem w swoim gabinecie konfesjonał. Studenci przychodzili, cały dzień mogli przychodzić i zwierzali się z życiowych problemów. Rada Instytutu mówi, że pewnego studenta trzeba wyrzucić, bo upił się…, rozmaite ekscesy, policja…, a ja mówię nie. Kiedy rozmawiam z winowajcą, intuicyjnie dostrzegam w nim dobro, jego ekscesy wynikały z chwili niezrozumiałej dla niego samego słabości. Nie został wyrzucony, wszyscy mieli mi to za złe. Po dwóch tygodniach sam przyszedł i oznajmił, że odchodzi, rezygnuje ze studiów. A po paru latach przychodzi ponownie i dziękuje za tamtą decyzję, bo ona zmieniła go całkowicie. Te wszystkie sytuacje w moim „dyrektorskim konfesjonale” pomogły mi odnaleźć się także w roli kapłana, ojca zakonnego. Przychodzą do mnie ludzie z problemami, ja je rozumiem, bo już się z podobnymi zetknąłem i szukamy rozwiązania… Jeśli odchodzą uśmiechnięci, zadowoleni, to dobrze. Bo rozwiązać ludzkie problemy jest czasem nie łatwo.

AŚ. Czasem wystarczy po prostu  rozmowa

O. Ludwik. Trzeba dać czas, żeby penitent mógł wyrzucić z siebie w ciągu dwóch, trzech godzin wszystko co go dręczy i niepokoi. Wychodzi wtedy radosny. Czasem pomaga jedno słowo, jedna myśl.

AŚ. Na 65. urodziny pracownicy Uniwersytetu Jagiellońskiego, uczniowie, współbracia zakonni podarowali Ojcu szczególny prezent – publikację. Tytuł tej publikacji „Bóg – Człowiek – Przyroda”. Czy to są sprawy najważniejsze dla Ojca?

O. Ludwik. To są trzy elementy, które w moim życiu są ważne. Bóg jest najważniejszy, na pierwszym miejscu, później jest człowiek, a potem przyroda. Na końcu przyroda, bo to jest tło dla życia człowieka. Nigdy nie byłem geografem, żeby tylko jeździć, wchłaniać, poznawać wszystko… To mnie fascynowało, ale ważniejszy od przyrody był człowiek. Przedmiot moich badań był zawsze fascynujący, ale nie najważniejszy, w moim życiu… na trzecim miejscu. Taka jest kolejność i tak musi pozostać, bo inaczej przestałbym być sobą.

AŚ. Fascynowały ojca góry, podobnie jak naszego, ukochanego papieża Jana Pawła II

O. Ludwik. Góry mają w sobie coś, co przyciąga ludzi. Jedni wolą morze, a czasem morze jest u podnóża gór. To są dwa żywioły, dwa elementy tego świata. Góry mają wiele uroku, zawsze pociągały ludzi swą tajemniczością, ale mogą być też pułapką. Góry przybliżają do Boga. Wiele lat spędziłem w Tatrach, prowadziłem badania, miałem praktyki ze studentami. Doktorat robiłem z Tatr. A później wyprawa w Hindukuszu Munjan w Afganistanie.

AŚ. Podobnie jak wiele osób w Wieruszowie zachwyciłam się Ojca felietonami. Dziękuję, że Ojciec zgodził się na ich publikacje w ITP. Proszę powiedzieć, kiedy zaczął Ojciec pisać felietony, czym Ojciec chciał się podzielić z innymi?

O. Ludwik. Pierwsze felietony zacząłem pisać w szkole podstawowej. Mam jeszcze zeszyty z III-IV klasy. Nieraz sięgam do nich, tak z ciekawości. Ja właściwie się nie zmieniłem. Nie miałem problemów z nauką, z językiem polskim, lubiłem opisywać. Już wtedy opisywałem góry, burzę… Kiedy byłem na Skałce klerycy stworzyli stronę internetową seminarium paulińskiego i przyszli z propozycją: Może by ojciec zaczął pisać felietony. Byłem wtedy prefektem studiów, pochłaniało mi to wiele czasu. Później opuściłem Kraków, bo męczyło mnie już miasto i poprosiłem generała zakonu o przeniesienie mnie na wieś, w ciche miejsce. Pojawił się Mochów, koło Głogówka w południowej Opolszczyźnie. I wtedy zgodziłem się, by pisać felietony. I tak się zaczęło. O Mochowie nie wiedziałem nic, podobnie, jak o Wieruszowie. Odkryłem tam jedną rzecz, która mnie zafascynowała. Kiedy Paulini w XIV wieku zostali sprowadzeni z Węgier przez Władysława Opolczyka, otrzymali miejsce w dolinie rzeki Osobłogi nazywane Łąką Maryi Panny. Rzekami zajmowałem się podczas mojej pracy na Uniwersytecie, były przedmiotem moich badań. Próbowałem rozgryźć, co znaczy Osobłoga, językoznawcy nie potrafili jednak powiedzieć coś o genezie tej nazwy. Matka Boża mnie tu przyprowadziła. W moim życiu Maryja była zawsze istotną, bardzo ważną osobą. Najważniejsze decyzje mojego życia odbywały się albo w wigilie albo w sam dzień święta Matki Bożej. Urodziłem się w wigilię Wniebowzięcia Maryi Panny, imieniny mam w wigilię Matki Bożej Jasnogórskiej, pierwsze śluby złożyłem 3 Maja. Ważniejsze wydarzenia w życiu zakonnym też odbywały się w takich dniach. To były dla mnie znaki, bo jeżeli coś się powtarza wielokrotnie, to już nie jest przypadek tylko staje się prawidłowością. Łąka Maryi Panny stała się wątkiem zasadniczym w moich felietonach, nazwałem je Listami z łąki Maryi Panny znad Osobłogi. Ona tam ciągle jest jako właścicielka tej łąki. Chciałem iść do Leśniowa, tam też jest Matka Boża Leśniowska, ale ojciec generał uznał, że w Wieruszowie są większe potrzeby. Przyjechałem i od pierwszego momentu spodobało mi się tutaj. Obszar nad Prosną też był kiedyś łąką. Paulini, którzy tutaj pojawiali się sadzili drzewa. Styl pisania felietonów wynika z mojej osobowości, patrzenie na świat, jako dzieło Boga, piękno. Stąd pochylanie się nad człowiekiem i przyrodą – dziełami Boga. Felietony są zamyśleniem nad rzeczywistością świata i mojego życia. Pojawiają się w nich imiona osób, rozpoznawalne jedynie przez te osoby. Piszę na przykład, że otrzymałem maila i wchodzę w problem. Miłość jest podstawowym prawem tego świata, bo Bóg jest miłosierny – to dla mnie jest najważniejsze. Całe życie szukałem miłości, tą miłość można odkryć wszędzie, także w przyrodzie i w drugim człowieku. Nauczyłem się kochać i nie wstydzę się o tym mówić, nie lękam się przytulić osobę, która do mnie przyjdzie. Kiedy widzę jej nieszczęście, to co mogę zrobić innego? Mogę ją jedynie przytulić, jest to potrzeba, naturalny odruch serca. Trzeba pochylić się nad drugim człowiekiem, współczuć, pomóc mu. Trzeba być w pełni człowiekiem aby pomóc drugiemu człowiekowi. Dzisiaj świat jest bardzo smutny, ludzie są poranieni, tyle jest nieszczęść indywidualnych i w wymiarze społecznym. Wiele osób mówi mi, że moje felietony mu pomogły, uleczyły go. Jeżeli mają wymiar leczniczy, to zapewne ich pisanie jest jednym z moich zadań duszpasterskich. Tak więc, piszę dalej. Zmieniłem miejsce i podpisuję się teraz: o. Ludwik znad Prosny. Pozdrawiam więc i przygarniam wszystkich do serca.

Z Ojcem Ludwikiem Kaszowskim duszpasterzem  Klasztoru Ojców Paulinów w Wieruszowie rozmawiała

Anna Świegot

Notka biograficzna
doc. dr hab. Ludwik Kaszowski (ur. w 1939 r. w Jaworznie) w latach 1957-1962 studiował geografię na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1970 roku doktoryzował się, a w 1985 habilitował na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi. W latach 1981-1985 był zastępcą dyrektora IG ds. dydaktycznych, a w latach 1994-1996 dyrektorem Instytutu Geografii UJ. W 1996 r. w wieku 58 lat wstąpił do Zakonu Paulinów. Od sierpnia 2011 r. przebywa w Klasztorze Paulinów w Wieruszowie pełniąc posługę duszpasterską.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Wieruszów. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
10 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Adam Michniewski
6 lat temu

Byłem studentem czasie gdy Docent Kaszowski był dyrektorem Instytutu Geografii UJ. Był dla nas zawsze dostępny, cierpliwy, wyrozumiały. A przede wszystkim z pasją przekazywał wiedzę i ta wiedza we mnie została do dziś. Dziękuję! Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie.

Janusz Wala
6 lat temu

Ojcze Ludwiku byłeś moim nauczycielem na UJ zawsze mam cię w pamięci jako dobrego człowieka pełnego wiedzy geograficznej którą na zajęciach od ciebie się uczyłem.Wieczny odpoczynek racz ci dać Panie.

Beata z Wrocławia
6 lat temu

Utraciliśmy Bożego Człowieka a niebo Go zyskało…
Jestem absolwentką studium podyplomowego: Pielgrzymki. Turystyka religijna w Cżęstochowie, którego Ojciec Ludwik (będąc jeszcze w seminarium) był opiekunem. Mieliśmy wielkie szczęście Go spotkać. Każdy z nas doświadczył Jego wiary, dobroci, pokory, ciepła, miłości i wiedzy i dla każdego był ważną osobą na drodze do Pana. Mamy nadzieję na spotkanie tam po drugiej stronie 🙂

Maria
6 lat temu

” Dobrych ludzi nikt nie zapomina”
Drogi Ojcze Ludwiku, dziękuję za wszystko.
Do zobaczenia w Domu Naszego Ojca!

wieslawab blaszczak
6 lat temu

Wieczny odpoczynek racz my DAC Panie

Małgorzata
6 lat temu

Jestem jego byłą studentką. Jeszcze wtedy był „w cywilu”. Jeździł z nami, studentami geografii, na wycieczki i praktyki. Uśmiechnięty, dobry, szczery, łągodny. Kiedyś podczas uciążliwego wchodzenia na szczyt koleżanka zaklęła soczyście; on na to: „to tylko Małołączniak; szkoda ducha! duch musi być czysty, zwłaszcza u dziewczyny.” Kto z prowadzących zajęcia na świeckiej uczelni ma takie spojrzenie i taką odwagę? Żal, że nie mogę uczestniczyć w pogrzebie… Pamiętam w modlitwie.

Ewa
6 lat temu

Wspaniały człowiek-wielki smutek i zal