Słowa, tyle ich wokoło nas..

Słowa, tyle ich wokoło nas. Dochodzą ze wszystkich stron, osiadają na ciele, wnikają do duszy, a potem drą wątrobę, wyżerając ją po kawałku. Przenikają przez nas jakieś nierozszyfrowywane rozmowy telefoniczne tysięcy posiadaczy smartfonów i prostych komórek czy radio taxi. Zdawałoby się, że jest tych słów już tak wiele, że w zasadzie to nie mają już żadnego znaczenia. Wypowiada się jedno po drugi. Jedno obok drugiego, powtarza się je i jakby po wypowiedzeniu zapomina co znaczyły. Ale kiedy się i przyjrzeć, kiedy pozwolić im spowolnić się. Przypisać do konkretnego człowieka, konkretnej osoby czy sytuacji nabierają wręcz wielkie znaczenia. Stają się prawie tak wielkie jak zaklęcie. Potrafią zaczarować świat, albo go zohydzić, czy tylko potwierdzić tę stałą regułę, która jest zazwyczaj tylko obojętnością.
Mnie osobiście bardzo irytuje słowo – „dokładnie”. Kiedy mówisz do drugiego człowieka, to często jest ono wypowiadana tak, jakby ten ktoś zgadzał się z tobą. Ale ta zgoda jest taka, jakby po prostu chciał zakończyć rozmowę. Bo gówno go obchodzi o czym mówisz. Powtarza to słowo dokładnie tak, jakby nie słuchał o czym mówisz, jakby to było mu zupełnie obojętne. Już wolę ludzi, którzy próbują dyskutować, bo z tej pięknej dialektycznej metody zawsze może wyłonić się jakaś konstruktywna myśl, a po słowo dokładnie dech zapiera mi w płucach i już nie chce się dalej rozmawiać. Odnoszę bowiem wrażenie, że moje słowa wpadły w jakąś tajemniczą czarną dziurę i spadają gdzieś w głębokiej studni, która nie ma dna.
A jako, że za moim płotem pojawiła się ostatnio restauracja z ogródkiem piwnym docierają do mnie teraz różne takie słowa, których do tej pory znaczenia nie rozumiałem. Takie słowo jak – „klient”. Słowo jak słowo, bardzo popularne, gdyż w obecnym czasie właśnie cała gospodarka światowa opiera się na klientach. To oni konsumenci napędzają koniunkturę światową. To dla klientów, tysiące azjatyckich robotników dziergają te swoje robótki ręczne, albo uruchomiają wielkie huty czy przemysłową produkcję ryb, żeby zadowolić nienasycony głód zachodniej cywilizacji.
Ale ten ktoś po drugiej stronie płotu używał tego terminu klient, tak jakby wypowiadał słowo – frajer. Nie mówił nieznajomy, kolega, przyjaciel, sąsiad, czy kierowca, któremu zepsuł się samochód. Mówił tak jakby gdzieś w głębinach brzmienia tego słowa można było odczytać nieporadnie zaszyfrowane słowo, właśnie klient. Ktoś taki komu można wcisnąć każdy kit i to za duże pieniądze. Bo czym są nasze współczesne reklamy, gdzie występują gwiazdy i gwiazdeczki, które wcześniej zdobyły naszą sympatię i nasze serca czy to w serialach, czy może w tańcach z gwiazdami, filmach czy wyprawach na koniec świata? Oni traktują nas jak klientów, którym trzeba sprzedać jak najwięcej. Ciekawe tylko czy swoim bliskim poleciliby te produkty, które całemu krajowi klientów próbują wcisnąć z pięknych uśmiechem na ustach. I ty uśmiechaj się kliencie, najlepiej przed zakupem, bo potem to może nie być już do śmiechu.

Jędrzej Kuzyn

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments