Felieton Jędrzeja Kuzyna

Coraz częściej tęsknię do powoli przemieszczającego się obok mnie czasu i w nim utopionych, jak w smole ludzi. Rozwoju, kontrolowanego myślą. Łagodnym przejściem życia z punktu A do punktu B. I nie koniecznie musi być zaraz jakiś pociąg. Bo jakie to ma znaczenia czy się spotkają, kiedy i o jakiej godzinie? I czy w ogóle pojawi się jakiś pociąg i przejdzie on na drugą stronę. Może lepiej przejść przez wyznaczoną nam drogę jako spacerowicz?

Nie żywioł, który rozlewa się niczym wezbrane wody jakieś dzikiej rzeki i niszczy wszystko wokoło siebie. Ale napisano dla nas już rozkład jazdy. Żyjemy w schemacie, jesteśmy takim rozpędzonym wagonem. Nie można wysiąść  bo nie zatrzymuje się już na żadnej stacji. Wyskoczyć?

Wtedy można w najlepszym przypadku złamać kark. I jak tu z przetrąconym kręgosłupem dalej egzystować. Może jako pacjent jakiegoś ośrodka terapeutycznego. Gdzie zmęczone pielęgniarki czy woluntariusze ze znudzonymi twarzami popychają ten nasz pojazd ku nieskończoności. Dla własnej wygody i zmęczenia w te nieskończoność nie wierząc. I my chociaż przez chwilę w nią nie wierzymy, marząc, że będziemy żyć wiecznie. I jak o tym nie marzyć, to wieczność, niekończąca się przyszłość jest tym paliwem, które daje kopa i chęć ogarnięcia jak najwięcej z tego co wokoło nas, napełnia radością i przyjemnością trwania.

Brać pełnymi garściami życie, smakować jak świeże maliny zrywane z krzaków. I właśnie tymi malinami miałem okazję się ostatnio zachwycać i smakować. Wybrałem się na wycieczkę na Roztocze. Inny świat pokryty licznymi polami porośniętymi malinami, fasolą, porzeczkami. Coś tak jakbym czytał po raz kolejny jeden z najbardziej znanych wierszy Leśmiana, właśnie mocno związanego z Zamościem. Życie tam płynie wolniej. Ludzie przesuwają się obok siebie, mówią językiem, którego akcent zaskakuje. Wyglądało to tak jakbym znalazł się poza jakąś granicą.

W każdym miasteczku festiwal; a to akademia filmowa w Zwierzyńcu, a to w ramach akademii języka polskiego w Szczebrzeszynie wiele osobistości literackich, w Józefowie ekologii, Krasnobrodzie pieśni Maryjnych i można by tak jeszcze długo wymieniać, czym te małe zagubione wśród wąwozów miasteczka próbują się przypodobać turystom. Nie wielkimi jak wieko od studni pizzami, ale przede wszystkim regionalną kuchnią i imprezami związanymi z dobrą kulturą. Może stare wraca.

Gdzieś tam daleko ukryte w wschodnich rubieżach odświeża rzeczywistość. Już znudzeni jesteśmy tymi paczkami chipsów i piwem, które proponuje nam Leszek w telewizyjnych reklamach. Nie mam zdrowia do tych podskoków, tańców i pisków, młodych gotowych na każdą radość dziewczyn. Poszukuję ciszy. Ciszy i do niej innych namawiam. Chciałbym zakrzyknąć – cisza za królestwo. Tylko nie mam królestwa. Jak wędrowca, włóczykij podróżuję pomiędzy miastami. Z ojczyzną w wyobraźni. Ale jak wędrowca bez ziemi.

Wokoło panowie z tatuażami na wszystkich częściach ciała narzucają swoją siłę. Zdają się być groteskowi, a kobiety przez te malunki na skórze, przez te wiewióreczki czy jaszczurki tańczące na ich brzuchach jakby mniej ponętne. Zaczyna wracać stare. W polityce, ale i w kulturze. Historia zatoczyła koło i powraca do tych samych tematów co równo sto lat temu.

Do takiego wniosku doszedłem czytając felietony Tadeusza Boja Żeleńskiego. Bo ludzkość tak, jak wtedy i tak i teraz gubi się w tych samych praktycznie nierozwiązywalnych tematach. Wciąż pozostając niewolnikami namiętności i sprawiedliwości. Budując swoje fortece, grodzi je, potem szuka wrogów, żeby musieć je bronić. A przecież świat nie podąża do przodu jedną wytyczoną drogą, ale równoległymi ściekami. I nie da się zbudować autostrady słońca, która zaprowadzi do krainy jasności szczęśliwej dlatego małymi kroczkami, festiwalami, które wzmacniają miejsca i podkreślają je grubymi kreskami na mapie powinniśmy znaczyć swoją obecność. Bo miejscowości, w których mieszkamy nie mogą być tylko osiedlem, domów i płotami miedzy nimi. Ale właśnie czymś, co chociaż na chwilę czyni te płoty niewidzialnymi. Coś, co połączy imprezę, o której wszyscy mogą mówić. Czekać na nią, zastanawiać się kto przyjedzie w tym roku i w następnym, i co ciekawego będzie miał do zaoferowania i przez to jakie w nas emocje rozbudzi.

Sztuka jest łagodną forma poszukiwania emocji, przynajmniej po pierwszych burzach wiosennych ku temu podąża. Nie problem zakontraktować wielkich artystów, zapłacić im gaże i potem wypełnić słupki statystki corocznej dla pokazania, że się coś robi. Wielcy artyści przyjadą, skasują pieniądze i wyjadą.

Pozostanie wielka czarna dziura, rozszerzy się pustynia. Jeżeli sami w naszych środowiskach nie poczujemy się artystami, nie odnajdziemy duszy miasta, nie będziemy sami artystami, nie zdopingujemy miejscowych twórców do działania okaże się, że mieszkamy na pustyni. Takie coś zaczyna powoli wykluwać się w Kępnie, gdzie zakwita i okazuje się, że to co tam się wydarza tak wielu znajduje sympatyków. Pojawiają się tłumy ciesząc się z tego, co przeżywają tęskniąc już do kolejnych wakacji. Miasto zaczyna żyć, dom kultury jest otwarty dla twórców, a nie jest taką agencją artystyczną organizującą głownie występy objazdowych chałtur i w gablotach swoich reklamującą szybkie pożyczki do przystanku komornik.

Jędrzej Kuzyn

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments