Felieton Jędrzeja Kuzyna

W wigilię dnia mojego, majowego wyjazdu nad morze, późno wieczorem zdążyłem jeszcze odwiedzić Trzcinicę. Małą miejscowość na samym końcu Wielkopolski, tuż przy granicy z województwem opolskim. Po wielkim upale, nagle zaczął padać deszcz, szyby zaparowały, nieprzygotowany na taką okoliczność z trudem przedzierałem przez kurtynę wodną spadającą z nieba. Ale udało się, chociaż warunki były ekstremalne. Dotarłem, trochę spóźniony do małej świetlicy wiejskiej, gdzie to odbywał się wieczór poetycki. Promocja tomiku poezji, mieszkanki tej miejscowości, Renaty Adamskiej. Zdziwienie moje było wielkie, bo zobaczyłem salę wypełnioną ludźmi. Jakieś dwieście osób. Dwieście osób na promocji tomiku poetyckiego. To prawie tyle samo co zwykło przychodzić na dożynki. Był wójt, ksiądz proboszcz i wielu innych szacownych mieszkańców tej gminy. Jak się okazało, nie był to pierwszy tomik poezji, ale jeszcze kilku innym regionalnym twórcom Towarzystwo Społeczne Tilia wcześniej pomogło wydać swoją poezje w tomiku. Jakiż lepszy prezent może otrzymać poeta?

Uroczystości nadana należytą celebrę, były przemówienia, muzyka, kwiaty i aktor z kaliskiego teatru z należytym dostojeństwem recytował wiersze. Potem radość autorki, dedykacje, uściski, pocałunki, jakby ktoś się narodził, albo dostąpił ślubu. Bo to były takie ponowne narodziny i zaślubiny. Bo czym innym może być właśnie połączenie się ludzi z twórcą, kiedy wszyscy przystępują do siebie jakby od nowa się poznając? Poezja może być przecież taką randką, na którą wybieramy się nie wiedząc i nie chcąc wiedzieć, co się wydarzy. Oczekujemy pozytywnego i miłego zaskoczenia. Wprowadzenia w nowe wymiary. I mam wrażenie, że dla zdecydowanej ilości ludzi na sali gminnego ośrodka kultury to spotkanie było randką przede wszystkim ze swoją wrażliwością.

Zauważam, że następuje rewolucja w poezji. Tak wiele osób pisze wiersze i nimi dzieli się z innymi swoją wrażliwości, może przez to świat w jakimś kolejnym ułamku swojego trwania staje się lepszy? Nie wiem czy tak jest globalnie, ale w tym małym obszarze, gdzie spotykam ludzi kierujących swoje kroki ku poezji na pewno. Nie jest to poezja może, która wejdzie na salony literackie. Może jednemu na tysiąc prowincjonalnych poetów ta sztuka uda się? Ale, zabłyśnie jak spadająca gwiazda, wyrazi swoje życzenie, komuś zadrży serce, ręka i głos. A potem to wszystko się wyprostuje i trzeba będzie wracać co codzienności. Mozolnej pracy, żeby zapewnić sobie i swoim bliskim bytowanie w trudnej rzeczywistości współczesnego świata. Ale jest to jednak rewolucja poetycka, coś nawet na wzór naszej polskiej rewolucji solidarnościowej. Rewolucja w poezji od dołu.

W tym samym czasie wielu uznanych w środowiskach i barach literackich poetów podniosło larum, że poezja upada, że nie ma już godnych uwagi poetów, że poezja schodzi do gminu i bardziej polska prowincjonalna zainteresowana jest promowaniem swoich twórców niż zachwytem nad tymi, którzy gdzieś tam w szczytach krajowej literatury wciąż próbuje wznieść się ponad przeciętność i swoimi frazami sięgnąć szczytu lirycznego przekazu. Ale i większość z nich także popada w poetycka rutynę. Jeszcze posiada zdolność składania zdań. Budowania sytuacji lirycznej, ale coraz mniej w nich poetów. Pogubili się w tej roli jaką sobie wyznaczyli. Redaktorzy w gazetach, jurorzy wielu konkursach, działacze związków twórczych, komisji kwalifikacyjnych. Ciągle walka, by pozostać na topie, to powoduje, że przestają rozwijać się jako poeci, bardziej zajęci w gierkami miedzy sobą, i chyba tak naprawdę przestają pisać dobre wiersze. Piszą poprawnie, ale bez tej iskry, naiwności, nie wierzę bowiem, żeby można było rozmienić się na drobne. Albo się jest poetą, albo jurorem. Po przeczytaniu kilku wierszy, mam już mętlik w głowie, więc nie wyobrażam sobie jak taki juror licznych konkursów, po przeczytaniu tysięcy wierszy może jeszcze coś ciekawego napisać, i czy już potrafi oddzielić swoją prywatność, od tej rzeczy obcych fraz, które przez niego jak stado rączych koni przegalopowało i nie zauważa jak staje się sam niewolnikiem tandety i w jakiś sposób sam w nią wchodzi.

A na prowincji robią swoje cieszą się, ze swojego pisania. Łączą się ze sobą w prostocie. Rozmawiają swoim językiem prowincji, ludzi żyjących obok. Tomik Renaty Adamskiej jest właśnie taki, pisany językiem prostym. Językiem jakim rozmawia z najbliższymi, ale pełnym nieprzeciętnej wrażliwości, dzięki ludziom, którzy ją otaczają i pracy jaką wykonuje. Nie do końca dopracowany, czytając go zaczynam poprawiać niektóre wiersze. Dlatego jeżeli sam piszę, staram się rzadko oceniać innych i ograniczać ilość przeczytanych utworów. Poeci nie powinni pisać dla poetów, a tym bardziej oceniać ich, pisać recenzje o poezji innych. Przecież ograniczeni są własną poetyką. Ale przyglądać się, co najwyżej zajrzeć do jakiegoś mistrza, żeby nim się zachwycić i poddać jego magii. Ideą byłoby pisanie dla czytelników, którzy nie pisą wierszy, co obecnie jest raczej zjawiskiem rzadkim.

Klamrą spajającą ten felieton niech będzie bardzo piękne wydarzenie jakie miało miejsce w małej wiosce Wodzicznej, która leży jeszcze dalej niż Trzcinica, tuż przy dawnej granicy z Niemcami, tam dziewięćdziesiąt lat temu na dziesiątą rocznicę uzyskania niepodległości przez Polskę w 1928 roku posadzono lipę (po łacinie tilia), zresztą w okolicy posadzono kilka takich lip. Wtedy była taka tendencja, żeby na rocznicę sadzić lipy. Ale ta rosnąca na rozstaju dróg, wśród pół jest szczególnie piękna. Można powiedzieć w zdrowym ciele, zdrowy duch, nie poddana szkodliwym działaniom cywilizacji trwa swoim rytmem odwdzięczając się wyglądem wszystkim tym, którzy w niej chcą dostrzec coś więcej niż drzewo.

I tam właśnie pod tą lipą w piątek w najdłuższy dzień roku odbył się wieczór muzyki i poezji dla uczczenia setnej rocznicy odzyskania prze Polskę niepodległości, w czym jak wiadomo Wielkopolska miała swój znaczny wpływ. Miejscowi poeci czytali swoje wiersze, napisane specjalnie na tą okazję. Zostały one wydane w tomiku, które otrzymał każdy obecny na tym spotkaniu. Nie wiem czy zapiszą się one w historii literatury? Zapewne nie, bo tysiące takich wierszy i nawet lepszych zostało już napisanych. Ale na chwilę jak ognik robaczka świętojańskiego zabłysnęły swoją urokiem i rozjaśniły dusze tam zgromadzonych ludzi. W szczerym polem, pod lipą siedziało gdzieś około stu osób i słuchało poezji. Sytuacja prawie wymarzona. Poezja schodząca do ludzi, mieszkańców małej wioski Wodziczna. Też tam byłem, swój wiersz przeczytałem, posmakowałem miejscowych wypieków i zachwycałem się miejscem ludźmi i muzyką. A wszystko to pod opiekuńczym patronatem poseł Bożeny Heńczycy. Po prostu niektórym posłom jednak coś się chce robić, na początku jak zawsze w małych rzeczach, żeby stały się wielkie.

Jędrzej Kuzyn

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments