Felieton – o mistrzostwach świata

Doczekaliśmy się kolejnego udziału w mistrzostwach świata.  Trudno było uwierzyć, że tym razem będzie inaczej, a nasi dzielni, mali rycerze, okażą się jednak wielkimi wojownikami.

 

Ale wierzyliśmy, wierzyliśmy, że niesieni umiejętnościami (tym najmniej), ale że pokażą ducha walki, zadziorność, no i szczęście będzie nam sprzyjało, strzały  napastników drużyny przeciwnej będą omijały naszą bramkę, a my pełni szczęścia. Bo piłka  będzie odbijać od nóg przeciwników, bramkarz, potknie się na własnych nogach i rzuci się w przeciwnym kierunku niż będzie leciała piłka.

Sędziowie będą nas bardziej lubili niż inne narody. Bo przecież jako naród jesteśmy wielcy, mamy Solidarność, Lecha Wałęsę, ba nawet papieża, który zrewolucjonizował świat, mieliśmy. Więc jak nam nie sprzyjać? A jednak było zupełnie odwrotnie. Strzały naszych napastników odbijały się od nóg obrońców i omijały bramkę,  a do naszej wpadała piłka jakby wiatr jakiegoś ducha wyzwolonego przez szamanów ją tam umieszczał. I nie mieliśmy wstydu, chociażby za to to granie, niegranie z Japonią.  Tak jakby pyrrusowe zwycięstwo było ważniejsze od radości piłki nożnej.

Kiedy byłem jeszcze małym chłopcem i grałem szmacianką na podwórku, najważniejsze było kopanie futbolówki, każdy chciał być napastnikiem, nikt obrońcą. Najgorsi stawali na obronie i na bramce. To piękno piłki nożnej, bo było wiele bramek, a przez to wiele powodów do radości. A teraz najważniejsze jest  zwycięstwo. Nie ważne jak, ale zwycięstwo. Nie ważne jak do tego się dojdzie, nie ważne, czy trzeba połamać nogę przeciwnikowi, czy udać ranionego gromem z jasnego nieba, ściągać za koszulkę, uderzyć łokciem w twarz i jeszcze wiele innych sztuczek znanych tylko zainteresowanym, czytaj  uczestnikom meczu.

Takim obrazem upadku futbolu jest mecz Rosji z Hiszpanią. Goliata z Dawidem, udało się słabszemu, dlatego, że zamknął się za zasiekami z drutu kolczastego. I żadnej radości z gry, finezji męskich ciał i  dryblingów, piłki przesuwającej się miedzy zawodnikami, gdy piłka nożna stała się bardziej podobna do walki na ringu.  I to coraz częściej  kategorii wagi ciężkiej, każde chwyty dozwolone. Ciosy poniżej pasa wywołują entuzjazm wśród kibiców.

I ta radość na ulicach  jakby reklama piwa z polskiej telewizji. Większość pijana w sztok,  podskakująca do góry, kręcąca wokoło własnej osi ze szkłem wypełnionym boskim napojem Bachusa. Tak jakby chciano poddać nas zbiorowej hipnozie, że szczęście zamyka się w radościach  cielesnych, a myśl, piękno  i poszukiwanie mądrości powinno być czymś wstydliwym?

Piłkę nożną mam niestety już we krwi.  Zamieszkała we mnie jak pasożyt, jak nałóg, z którego nie można się wyzwolić. Ale mimo, że  wciąż poszukuje radości w zwycięstwach  wybranych drużyn, to jednak jakaś tęsknota pragnie, żeby to jej piękno  jednak zawarte było w zasadach fair play.

Jędrzej Kuzyn

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments