Zachwyt nad szczegółem

A wciąż jest we mnie ten grecki klimat, to spowolnienie wszystkiego wokoło. Zachwyt nad szczegółem. Taki; jeden krok do przodu i pół do tyłu. Ale jestem emerytem, a takiemu łatwiej i prawie wszystko wolno. Łatwiej, bo ma więcej czasu różnej maści ustawodawcy przewidzieli dla niego liczne ulgi. Jak przejazdy, bilety wstępu, refundacja leków.

Wszak emeryci to ludzie, którym nie zawsze starcza pamięci, żeby wszystko ogarnąć, ale wciąż jest w nich jest ta pamięć zbiorowa, którą wydobywają z piwnicy swoich życiowych doświadczeń. I rzuca niespotykanym skojarzeniem. Literatura na skojarzeniach polega, na łączeniu przez nie ze sobą wielu ludzi, których zachwyca podobny obraz i wartości. Doszukiwania się prawdy poza prawdą, czyli nie w dosłownych stwierdzeniach, ale w symbolach, metaforach, które łączą przeszłość z teraźniejszością w jedną całość. Emerytowi łatwiej, gdyż będąc bliżej niż dalej szybciej i trafniej dociera do tych obszarów, o których wcześniej wspomniałem.

Wracam więc do mojej wycieczki po Grecji. I tematu, który od pewnego mnie interesuje i często o nim ostatnio wspominam. Będzie o jedzeniu. Jak wielkie ma znaczenie w naszym życiu. W czasach kiedy w naszym klimacie pojęcie głodu powoli zanika to jedzeni staje się problemem. Powiedziałbym czymś podobnym do nałogu nikotynowego czy alkoholowego. Kiedy nie mamy większych pasji, zainteresowań, mało zakręcone głowy i wszystko poukładane. Jedzenie jest smaczne i tanie, możemy wrzucić się jego odmęty i dać się ponieść na zbiorowej fali narodowego obżarstwa.

Szwedzkie stoły, grille, spotkania towarzyskie, odwiedziny rodziny, niedzielne rosoły i ciasta drożdżowe wszystko to powoduje, że pociąga nas smak, ta przyjemność ciągnie, by ją co chwilę powtarzać i nie kończyć zbyt szybko, wszak przecież stoły zastawione. A ambicją gospodarzy jest, by zadowolić podniebienia, napełnić brzuchy i jelita tych co przyszli. By mogli wyjść z uczuciem sytości i jeszcze długo ich wewnętrzne życie odbijało się pamięcią goszczących. Myślałem, że w Polsce jest wiele tęgich osób, ale dopiero w Grecji zobaczyłem jak ich może być wiele. Swoje arkadie, biesiady, uczty dionizyjskie zaczynają późno wieczorem, a na talerzach tyle jedzenia, że normalnie się odżywiającemu się starczyłoby na kilka kolacji. Dali się uwieść Grecy wieprzowinie, chipsom, piwie i frytkom, skutki są bardzo widoczne na ulicach. Po powrocie do kraju stwierdziłem pełen satysfakcji, że Polacy to jeszcze szczupły naród. Aż się chciał patrzeć na tych wszystkich mijających mnie przechodniów.

Martwi mnie trochę fakt, że politycy nie przeczuwają zagrożenia i każdy z nich poczuł się kucharzem we własnym kraju. I dzięki temu mogą zdobyć o wiele więcej głosów wyborców. Więc wszyscy w pospolitym ruszeniu pojawiają się na wszelkiego rodzaju festynach, ubierają fartuchy, gotują, biorą udział w zawodach; kto zje więcej ryb, kto pierogów, kto przyrządzi najdłuższy makaron do rosołu. Odnoszę czasami wrażenie, że jesteśmy pod dużym naciskiem lobby żywieniowego. Może w przyszłości dojdzie do takiej sytuacji, że zwycięzca popularnego w telewizji Tok Szału o gotowaniu, automatycznie zostanie burmistrzem swojego miasteczka, bo przecież zdobywa taką popularność, że już wiadomo z góry, że wszyscy będą na niego głosować.

Nie jesz – nie jesteś patriota. Nie gotujesz nie nadajesz się na polityka. Więc za chochle i do gotowania grochówki, wszak w jednym można pokazać swoje zdolności kulinarne jak i nawiązać do wartości patriotycznych. Teraz każdy gotuje, a szczytem marzeń małomiasteczkowych idoli jest wydanie książki kucharskiej. Więc dlaczego politycy mieliby by być inni? Chociaż może są bardziej przebiegli niż myślimy. Wszak w szkole jako pilni uczniowie czytali lektury. I nie obcy jest im Konrad Wallenrod. Ten wszedł przecież między wrogów i pokonał ich własną bronią. I to napawa mnie pewną nadzieją.

Jędrzej Kuzyn
Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments