Felieton Jędrzeja Kuzyna

Dziwnie się to wszystko wokoło plecie, czas świąteczny wydaje się być rozświetloną, pełnią sieczności drogą do nieba. Szeroką jak autostrada, że tylko jak wielu śpiewać kolędy, kopiować i klikać od lat te same życzenia.

 

Zachwycać się cepeliowskim wystrojem ulic, domów, sklepów i naszych dusz, rozświetlonych i rozbudzonych przez wszechobecną postać czerwono białego Mikołaja i wielobarwne choinkowe światełka. Migające w wielu kolorach, że chce się żyć, a życie wydaje się być takie proste jak wypieki naszych babci i nalewki dziadków, i dziecięcy śpiew i ryczenie zwierząt, które pilnują stajenki.

Już zdążyłem zachwycić się wieloma prostymi rzeczami, napisać dwa pełne nadziei i wiary felietony, że jednak grudzień może być miesiącem spokoju i ani pogoda, ani tragiczne wydarzenia go nie zakłócą. I święta Barbara, której przyglądam się od lat, bo skazany jestem na jej obecność jako górnik, który trochę przepracował w kopalniach, odkrywkowej jak podziemnej. Moi koledzy z szychty to końca świętej Barbarze nie nie dowierzali, niepewni będąc jej kaprysów, jakby nie świętą była, a rozkapryszoną kobietą.

I jakoś się tak dzieje, że około czwartego grudnia zawsze jakieś wielkie górnicze katastrofy wydarzają się w kraju i dotykają polskich górników. Jakby Barbara chciała nam uświadomić, że ten nasz trud, to ponad siły wydzieranie ziemi jej skarbów jest naszą człowieczą pychą. I nigdy nie możemy być zadowoleni ze swoich sukcesów. Bo może bóg celowo skarby, to czarne złoto tak głęboko ukrywa pod ziemią byśmy się zastanowili zanim po nie zaczniemy drążyć korytarze poprzez ciemną i zdradliwą skałę.

Długo kazała na siebie czekać święta Barbara. I uderzyła jak tornado w kopalni w Czechach zabierając trzynastu górników w nieznane nam jeszcze obszary, do których dopiero się wybieramy, tylko może w nie tak tragiczny i spektakularny sposób.

Wiem, że nie jest to moja wina, ale jednak czuję się winny, za szybko ucieszyłem się ze spokojnego końca roku i w jakiś sposób w swoich dwóch poprzednich felietonach sprowokowałem Świętą Barbarę, jakby wypominając jej bezczynność. Głupie to moje myślenie, ale jakieś niezrozumiałe poczucie winy we mnie zalega, gdzieś w głębinach podświadomości. Miota się to we mnie, i nie wiem czy chcę coś rozgrzeszyć, czy kogoś oskarżyć. Ale kim jestem w obliczu tak wielkiej świętej, ja bojący się każdego ziemskiego żywiołu, może już dzisiaj powinienem w modlitwach do, niej prosić, żeby w przyszłym roku złagodziła swój święty gniew? A jeżeli skuma się z losem i znów uderzy, bo obiecując modlitwy jednak za mało się modliłem?

Jędrzej Kuzyn

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments