Opowiadanie „Szczur”

Pewnego dnia zauważyłem na moim podwórku jakieś tajemnicze zwierzątko. Na początku nie wiedziałem co to takiego? To coś przemieszczało się pomiędzy stertami okorków przeznaczonych na opał. Było tak szybkie, że od razu byłem w stanie zobaczyć nawet jego kształtu. Mój wzrok wyczuwał jedynie ruch. Przebiegało toto z jednej strony podwórka na drugą, oszukując wszystkich.

Zanim psy zdołały do niego się zbliżyć już wślizgiwał się pod stertę drewna. Zjawiło się niespodziewanie jakby chciało nas zaskoczyć i nastraszyć. Dotykalne jedynie wzrokiem kręcą się między stertami desek. Tak samo jak szybko się pojawiało, tak samo szybko znikało, gdzieś w małych szczelinach wśród sprzętów, roślin wypełniających podwórze. To chyba jest szczur pomyślałem i przestraszyłem się. Poczułem się bezradny wobec jego legendy, miejsca jakie w naszej podświadomości zajmuje od wieków. Za szybkie, żeby chwycić je w rękę ubraną w rękawicę. I wyrzucić za płot posesji. Zdawało się, że wygląda z każdego kąta posesji. Aż bałem się obejrzeć za siebie, żeby go przypadkiem nie zobaczyć. Nie lubię patrzeć na ich oślizłe, ciągnące się długo poza futerkiem, ogony. Przypomina mi się od razu bowiem scena z fantazjującego jak to u Witolda Gombrowicza opowiadania, gdzie jeden z pasażerów statku połknął kilka metrów liny okrętowej i nie w sposób było jej z niego wyciągnąć.

Zaklinowała się w jego wnętrznościach, tak dokładnie, że prędzej rozerwałoby się tego delikwenta niż chociaż na kilka centymetrów wysunięto linę poza przełyk. Trzeba było zmusić go do wymiotów. Wysłać go do rygi. Ale nic nie wywoływało w nim takiego odruchu. Nawet talerz pełen szczurzych ogonów. Dopiero inscenizacja, widelec wbity w ogony poukładane w stertę na talerzu spowodowały taką reakcje, że lina tkwiąca w jego wnętrznościach z odruchu wymiotnym zaczęła się z wnętrza człowieka wysuwać, a on zjechał po niej z masztu aż na sam pokład. Zabawne opowiadanie, fantastyczne, przepoetyzowane. Nie zawsze przecież musimy wszystko brać dosłownie. Ale czasami warto oprzeć się na symbolu i zobaczyć coś, czego rzeczywistość nie zawsze potrafi nam ukazać.

W innym opowiadaniu, mój ulubiony prześmiewca, też Witolda Gombrowicza, również szczur grał główną rolę, widocznie tak jak i ja, on, czuł do tych zwierząt niekontrolowane emocje. Coś z archetypu. Archetyp czyli przekładając to słowo na nasze; strach do pewnych zjawisk zakorzeniony w człowieku od zamierzchłych czasów, przekazywane nam w podświadomości zbiorowej, w genach przez naszych przodków. Taki strach do groźnych zwierząt, nie tylko szczurów, ale i węży, pająków, krokodyli czy drapieżnych.

W tym kolejnym opowiadaniu mowa jest o zbóju, który był zły i głuchy na wszelkie nawoływania z zewnątrz, nikt nie miało na niego wpływy, niczego nie był się w stanie przestraszyć. I dopiero szczur wpuszczony mu w spodnie zamienił tego groźnego zbira na nie do poznania. Stał się uległy jak dziecko, tracąc zupełnie swój bandycki charakter.

A pamiętacie powieść Rok 1984 Orwella? W tej książce jest tak scena, druciana klatka przymocowana do twarzy torturowanego, a w niej szczur. W pewnej chwili oprawca otwiera przejście i zwierzę bez żadnych oporów wgryza się w nos albo policzki czy oko ofiary. Makabryczne. Czy może być coś okropniejszego? A jednak człowiek to wymyślił. I może gdzieś kiedyś wprowadził taki eksperyment? Jeżeli był w stanie na wielką skalę zorganizować obozy koncentracyjne, to gdzie w jakieś piwnicy, w jakimś więzieniu, podziemia urzędów bezpieczeństwa zajmujących się pilnowaniem politycznej poprawności jakiegoś państwa wymyślił i tak okrutne tortury, w których narzędziem były szczury. Nic nie wydaje się bardziej odrażającego i tragicznego jak tortury doznawane od tych niezniszczalnych zwierząt. Niby ich nie widać. A one czają się, czyhają w każdej szczelinie, żeby z niej wyskoczyć i dorwać się do naszych trzewi, skóry i oczu.

Gdy nie napotkają oporu stają bezwzględne. Nie mają litości. Jak lawina niszczą wszystko, co napotkają po drodze. Wystarczy spojrzeć w dziury na ulicach naszego miasteczka, te zapadające się w głębieniach ulicach przy kanałach, to ich robota. Buszują w kanałach, drążą obok nich dziesiątki, setki, tysiące drobnych korytarzy łączący kanalizację ze światem podziemnym. I potem te puste miejsca wydrążone przez te gryzonie zapadają się. To znaki na ziemi i niebie, że inwazja trwa. Okrążają nas, .Apokalipsa przybliża się do ludzkich siedzib.

Czy wyobrażacie sobie taką scenę, że zakuci zostajecie w dyby. Nie możecie wykonać żadnego ruchu i wtedy drugi człowiek, nie bardzo wam życzliwy wrzuca wam za koszulę kilka szczurów wcześniej posmarowawszy skórę waszych płóc masłem?

Szczury wydają się być naszym największym wrogiem. To z nimi zdaje się trwać odwieczna walka o dominację na tym światem. Na razie ukrywają się w katakumbach. Ale w każdej chwili gotowe są wyjść i zakatować. Cóż nam po bombie atomowej. Nie można jej użyć przeciwko nim. Walka będzie trwała na zęby.

Dlatego z takim zdawałoby się niezrozumiałym strachem zareagowaliśmy, kiedy te zwierzęta pojawiły się na naszym podwórku. Przyszły w odwiedziny i było ich kilka. Wystarczająco dużo, żeby wzbudzić w nas strach. Poruszały się tak szybko jakby przeskakiwały z orbity inna orbitę w atomie. Jak tu z nimi walczyć. Kiedy uciekają i kryją się w stercie drewna?

Trzeba było więc przekładać drzewo tak, żeby odsłonić przestrzeń. Psy przyglądały się całej akcji z uwagą. Wietrząc polowanie. I kiedy szczur został zagnany w kąt i nie miał gdzie już uciekać, ruszyły do ataku. Gdyby miały pióra, te latałyby w powietrzu. Ciała psów i szczura mieszały się ze sobą. Tak jakby przeleciał odrzutowiec. I dorwały go w połowie ścieżki przebiegającej przez ogród. Jedno klapnięcie zębów wystarczyło. Sygnał został puszczony. Długo potem ze szczurem w zębach świętowały swój łowiecki sukces. Sygnał został wysłany. Potem co chwilę, pod progiem znajdowaliśmy szczątki kolejnego gryzonia.

Ale ostał się największy gryzoń. Można by rzec, król. Z nim nie potrafiły sobie poradzić. Ten wychodził na podwórze, przechadzał się po nim, prowokował, ale zawsze zdołał uciec do odpływu rynny wkopanej w ziemię. Psy czekały na długo. Warowały wysyłając ku ludziom sygnały, że tam ukrywa się wróg człowieka i psa? Tego do końca nie jestem pewien. Ale jeżeli tworzymy jedną całość, zapewne wczuwają się w sytuację? I jako pierwsze wyczuwają zagrożenie.

Wlewałem wiadro wody za wiadrem, pies czekał u wylotu rury. Szczur długo nie pojawiał się, jakby przyczepił się do górnej ścianki rury PCW. W końcu wypłynął martwy. Wolał dać się utopić żywcem niż dostać w paszczę psa i zostać przegryzionym na pół. Kiedy wypłynął już martwy, pies chwycił go w zęby ogłaszając nasz wspólny sukces, Niby sukces, ale jakiś smutek w nas był, niedopowiedzenie. Życie za życie, jakby rozpoczęła się trzecia wojna światowa. Nie ludzi z ludźmi, ale ludzi ze szczurami. Niby śmiertelni nasi wrogowi, ale zawsze śmierć to śmierć, mimo to kilka osób z wytęsknieniem czekało na takie rozwiązanie sprawy. Chwilę po tym zastanawiałem się kim jestem, jeżeli patrzę na to zjawisko z taką satysfakcją. Ale po kilku dniach przyszło usprawiedliwienie, sąsiedzi pokazali mi zdjęci szczura złapanego w pułapkę. Zaciśnięte przez stalową paszczę zwierzę wciąż umiera na zdjęciu w ich aparacie telefonicznym.

I oni opowiadali całą tę akcję z przejęciem i satysfakcją jaką zwyczaj doznaje myśliwy. Chyba świat został podzielony. My albo oni? Tylko, czy na pewno my, jeżeli daliśmy się wciągnąć w wyścig, który nazywamy wyścigiem szczurów i gnamy sami na swoje zatracenie. Przecież ten co wygrywa nie przestaje być szczurem. I wyginiemy my gdy wszyscy staniemy się szczurami, a pozostaną tylko one. I będą się rozwijać doskonaląc kolejną cywilizację, w końcu zejdzie do nich jakiś bóg i ich uporządkuje. I znajdzie dla nich wroga, może karaluchy? Potem karaluchy opanują świat.

W którą stronę pójdzie łańcuszek?

Andrzej Mularczyk

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments