Jerzy Maciejewski

Bolesławiec ma tak bogatą przeszłość, że w nazwaniu go Perłą w Koronie nie ma cienia kokieterii, byłby więc, obok takich miejscowości jak Łubnice czy Dzietrzkowice, najlepszym miejscem do zaprowadzenia skansenu Ziemi Wieruszowskiej. Wypełnijmy zatem wymarzone „naczynie” etnograficzne żywą treścią!

Pierwsza szkoła w okolicy to oczywiście placówka w najstarszym mieście Ziemi Wieruszowskiej, czyli Bolesławcu, której rektorem w r. 1403 był dominus Augustyn. Dużo później, dopiero w r. 1461, pojawia się informacja o szkole w Wieruszowie, prowadzonej przez Marcina, plebana w Osjakowie, a jeszcze dłużej, aż do roku 1627 na swą wszechnicę wiedzy czekali lututowianie. Szkoły nie były obce i średniowiecznym wielunianom, nas jednak zajmuje głównie rektor tamtejszej szkoły w latach 1496-1500, Mateusz z Bolesławca, rzeczywisty bakałarz sztuk wyzwolonych, tudzież szukanie odpowiedzi na pytanie – gdzież owi rektorzy zdobywali wykształcenie? Nieocenioną wskazówkę w tym względzie podsuwa nam proboszcz Mikołaj z Dankowa, który w r. 1499, goszcząc na stypie po kmieciu z Dankowa, spotkał się z zarzutami bawiącego tam również plebana w Rudzie, jakoby przez nierządnicę został wykreowany, a nie przez „Almam Uniwersitatem civitatis Cracoviensis”. Sam miał wiele zastrzeżeń do licznych uczestników tej stypy, w szczególności do żebraków, którzy pozwalali sobie w sposób szpetny i haniebny śpiewać „Bogurodzicę”, jednak my porzucamy ten etnograficzny wątek i kierujemy swe kroki do Krakowa.

Uniwersytet Krakowski przyjął w swe progi wielu naszych krajanów już w średniowieczu. Przypomnijmy zatem Wierusza, syna Wierusza z Białej, immatrykulowanego w r. 1420, Wierusza, syna Wierusza z Kowal (1421), Jana, syna Henryka z Łyskorni (1421), Jana Wierusza z Kowal (1455), no i Mateusza, syna Jakuba z Bolesławca w diecezji gnieźnieńskiej, który nie poskąpił grosza i w przeciwieństwie do wielu żaków „pauperów” wpłacają 6 gr. wpisany został do albumu studentów pod r. 1487. Jak już wiemy studiował pilnie i uzyskał bakalaureat, ale obok oficjalnej wiedzy, posiadł też wiele umiejętności radzenia sobie w życiu w niekonwencjonalny sposób, z czego słynęli krakowscy scholarze.

Karczma w Bolesławcu. W listopadową noc 1496 r., w środę po Św. Marcinie dwaj mieszczanie wieluńscy, Jan Zielony i Albert Haluska, zasiedzieli się w karczmie Mikołaja Czoletki wyjątkowo długo. Znudzeni popijaniem piwa, z ochotą skorzystali z okazji i przystąpili do kompanii dwóch wielebnych, nie bez chęci opróżnienia ich sakiewek. Trafił jednak swój na swego! Gra w trzy kości i w osiemnaście kart szczęściła wyraźnie duchownym, którzy około trzeciej nad ranem byli już bogatsi o małą fortunkę – dwie grzywny srebra. Niepogodzeni ze stratą mieszczanie pospieszyli przed oblicze sądu duchownego, gdzie 2 grudnia wytoczyli zarzuty przeciw bakałarzowi Mateuszowi z Bolesławca, rektorowi szkoły w Wieluniu, oraz przeciw „discretusowi” Bartłomiejowi, wikaremu z Bolesławca, oskarżając wielebnych, że podczas nocnych „zabaw” pozbawili ich dwóch grzywien, grając w trzy kości, miedzy którymi znajdowała sie jedna z podwójną piątką („czynki”) i inna z podwójną „Dryją” (trzy oczka na kostce do gry), a także w osiemnaści kart, między którymi znajdował się jedna karta dłuższa i zagęszczona z sercami w kolorze czerwonym. Co ciekawe, sprytni mieszczanie domagając się zwrotu gotówki na dowód okazali owe podrobione kości i karty. Rzeczywiście, trafił swój na swego!

Karczma w Naramicach i czary. Nietuzinkowym karczmarzem mogły „pochwalić się” Naramice już w1476 r. Pracowity Maciej prowadził swój interes tak zmyślnie, że stać go było na wystawienia domostwa na kształt pańskiego dworu. Zapamiętały wróg miejscowego plebana, wykorzystywał każdą sposobność do zademonstrowania swej niechęci. A to znęcał się wraz z żoną nad bydłem plebańskim pędzonym do wodopoju, nie tylko je bijąc, ale i ogony mu obcinając, „na pogardę i wstyd plebana niemały”, a to kucharce idącej po wodę drogę zastąpiwszy, ceber z wodą nieczystościami skaził, zniesławiając ją przy tym słowami ludziom nieprzystojącymi. Małżonka karczmarza, ziółko nie gorsze, znaki na wierzejach wycinała i zaklęcia czyniła, czary odczyniając i życząc sobie, by bydło plebańskie jej przynosiło pożytek. Pracowici szynkarze nie przegapili też okazji do wpędzenia do swej zagrody błąkającej się bezpańsko świni, co dało początek nowym waśniom. Relacjonuje je proboszcz: Gdy domagając się zwrotu zwierzęcia zaszedłem do niego, uprosił mnie bym poszedł z nim do zebranych ludzi. Udaliśmy się zatem do karczmy wypełnionej dobrze ludźmi, a odprowadzając mnie tenże karczmarz koło dworu zaczął mnie lżyć, dysfamować, na honor nastawać, mówiąc niegodziwy popie, i nade mną kijem wywijać. Po czym rzucił się na mnie z siekierą i ranił w głowę aż do wypłynięcia krwi. I nie tylko tenże karczmarz, ale i żona jego przybywszy mu z pomocą uderzała mnie, aż upadłem przyprawiony o rany i siniaki. Podczas zajścia zabrano mi czapkę z lisa i płaszcz.

Dom kmiecia i zaręczyny w Dzietrzkowicach. W dzień Św. Szczepana 1504 r. w izbie czarnej domu Błażeja w Dzietrzkowicach odbyła się niecodzienna uroczystość. Oto Małgorzata, córka owego kmiecia Błażeja, zaręczyła się z pracowitym Andrzejem, synem kmiecia ze Skomlina.

Zbliżają się walentynki, zatem warte uwagi jeszcze dziś przyrzeczenie małżeńskie powtarzamy za zakochaną parą.

Ja Andrzej nie chcę mieć żadnej innej za żonę na życie moje prócz ciebie … Ja Małgorzata przyrzekam dotrzymanie kontraktu powiadając: Nie chcę mieć żadnego innego męża aż do śmierci oprócz Andrzeja”.

Tak więc zaręczyny doszły do skutku, a na ich umocnienie Andrzej podarował Małgorzacie buty z czerwonej skóry (dziś pani redaktor oczekiwałaby raczej czerwonego ferrari!), przez co uprosił sobie narzeczoną i przysądził na żonę. Wprawdzie wkrótce okazało się, że wdzięczna Małgosia była już wcześniej, z przymusu, małżonką mieszczanina wieluńskiego Marcina Kiernozika, akcja niczym w dobrym serialu trwała więc nadal, jednak my pragniemy zwrócić uwagę na cenę dziewictwa. Znamienne w tym względzie jest wystąpienie Elżbiety z Tarnowa, wojewodziny lubelskiej a starościny wieluńskiej, która w r. 1510 domagał się w imieniu Anny Lisianki z Raczyna aż ośmiu grzywien srebra, należne jej z tytułu utraty „wianka panieńskiego” i innych rzeczy, zgodnie ze starodawnym zwyczajem kmieci, od kmieci Jana z Raczyna i Wojciecha ze Słupska. Nie mniej zajmujący wyrok zapadł dużo później w Bolesławcu, na odbytej tam w r. 1787 kongregacji dekanalnej, podczas której okazało się, że niejaki Marek zawarł kontrakt narzeczeński najpierw z Anną a następnie z Marianną, co wprowadziło proboszcza w zakłopotanie i skłoniło do wniesienia pytania na dostojne forum. Odpowiedź znamy – najważniejszy pierwszy krok! Tegoż roku Paweł przyrzekł w Dzietrzkowicach Helenie, i to przed obrazem św. Józefa, że żadnej innej za żonę nie weźmie; wzajemnie Helena – że żadnego innego za męża nie weźmie. Przed zainicjowaniem małżeństwa Paweł zmarł, zaraz więc gotowość poślubienia Heleny wyraził jego brat rodzony Marek. Może, czy nie? Zaskoczy nas może odpowiedź, negatywna z uwagi na bliski stopień pokrewieństwa, jednak podkreślająca wagę zaręczynowej deklaracji.

Chata i kmieca stodoła w Chotyninie. Aby zręcznie zamknąć temat skansenu, przypominamy o zachowanych szczegółowych planach chałupy włościańskiej z 1844 r., należącej do Józefa Grypsa, zamieszkałego w Chotyninie pod numerem 7 (długa na 15 łokci, szeroka na 10, wysoka na 4) i stodoły włościańskiej Franciszka Dudka z Chotynina (przystosowana do osady 15-morgowej; długa 26 łokci, szeroka – 15, wysoka w świetle – 5), która miała być wystawiona z drewna, na podmurówce w szachulec, z dachem „dubeltowym” stolcem związanym, słomą krytym. Odtworzenie na ich podstawie zabudowań kmiecej zagrody nie powinno sprawić kłopotu nawet początkującym adeptom sztuki ciesielskiej, a zatem … Do dzieła!

Jerzy Maciejewski

Zapraszamy na www.powiatowy.pl

Od Redakcji:

Z okazji „walentynek” serdecznie pozdrawiam autora powyższego tekstu Pana Jerzego Maciejewskiego, mojego współtowarzysza podróży po dawnym Wieruszowie.

Jak ten Andrzej musiał kochać Małgorzatę, że ofiarował Jej buty z czerwonej skóry…. W dzisiejszych czasach można porównać taki dowód miłości tylko do podarowania czerwonego ferrari. Panie Jurku czy mogę Pana zaprosić do czerwonego ferrari? Pomkniemy uliczkami dawnego Wieruszowa mijając „budkę Pana Mocha”, kierując się na most Hąci, który jest znany z tego, że „łączy serca dwa, tęsknoty dwie, szczęścia dwa”, a jadąc wzdłuż brzegu rzeki posłuchamy o czym szumią „nadprośniańskie wierzby”….

Anna Świegot


Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
lesny dziadek
11 lat temu

Podobno w młynie Kazińskich przy ulicy Sportowej ma powstać muzeum młynarstwa i przy nim Muzeum Wieruszowa.Przed młynem jest duży plac, można tam przenieść jeden ze starych wieruszowskich domów, z „Baraków”, czy ulicy Nadrzecznej.Po wyposażeniu go w stare meble(które jeszcze można znalezć „po ludziach”) ,dom taki stanowiłby doskonałe miejsce prezentacji „jak się dawniej w Wieruszowie mieszkało”.