Jak Kazimierz Pawelski z Lututowa ocalił polskie dzieła sztuki zrabowane przez Niemców

15 lutego 2021 roku na www.powiatowy.pl, Facebook Ilustrowany Tygodnik Powiatowy, Badacze Historii Lututów opublikowane zostały wspomnienia lututowianki Pani Zofii Zator z d. Pawelska. Link do artykułu http://www.powiatowy.pl/2021/02/lututow-mojego-dziecinstwa/

Kontynuujemy przywołane pamięcią historie z życia Pani Zofii. W dalszej części opowiadania poruszę tematy związane z pobytem jej rodziny w Cieplicach Śląskich – Zdrój oraz patriotyczne dokonania jej ojca Kazimierza Pawelskiego.

cd.

Kazimierz Pawelski z małżonką Marią Pawelską z d. Leszczyńska wraz z innymi Polakami skierowanymi na roboty przymusowe do III Rzeszy zostali przetransportowani wozami z Lututowa do Wielunia. Na dworcu kolejowym kazano im wsiąść do pociągu. Nieodłącznym towarzyszem ich podróży był strach i niepewność, gdzie trafią, czy zostaną rozdzieleni i co się z nimi stanie. Był marzec 1942 roku, docierały informacje na temat zbrodniczych działań hitlerowskich okupantów. Niepokoili się również losem ich 9-letniej córeczki Zosi, która uciekła z transportu i pozostała u babci Róży Leszczyńskiej w Lututowie. Po długiej i wyczerpującej podróży pewnej marcowej niedzieli pociąg zatrzymał się na stacji Hirschberg pod Karkonoszami.

W Hirschberg (Jelenia Góra) zostali skierowani do Arbeitsamtu, który znajdował się w niewielkiej odległości od dworca kolejowego. Arbeitsamty to były urzędy w nazistowskich Niemczech, które zajmowały się dostarczaniem Polaków na roboty przymusowe do Niemiec. Kazimierza i Marię nie rozdzielono. Oboje zostali skierowani do posiadłości Schaffgotschów potężnego, bogatego śląskiego rodu arystokratycznego. Ze skierowaniem do pracy w dłoni pojechali pod wskazany adres. Zostali zatrudnieni w ogrodnictwie, zamieszkali w pobliżu okazałego pałacu, który wszyscy nazywali zamkiem. Osobą, której podlegali był główny ogrodnik Alfred Opitz. Maria natychmiast napisała list do rodziny w Lututowie podając adres, pod którym przebywają.

Lututowskie dzieci też musiały pracować podczas okupacji- zaczyna kolejną opowieść Pani Zofia Zator z d. Pawelska.

Jednym z naszych zajęć podczas wojny było wyrywanie trawy i chwastów na rynku. Trzymałyśmy się razem w grupie: ja, Alina Dusiówna, Krysia Stalska i Marysia Wyganowska. Żydówka Erlichówna uczyła dzieci czytać i pisać. Polskie dzieci też uczyła. Po kryjomu chodziłam do niej uczyć się. Mówiło się, że dzieci, które nie mają rodziców będą wywiezione do obozu do Łodzi. Wielka radość zapanowała w domu, kiedy otrzymaliśmy list od rodziców. Pisali, że żyją, że pracują w ogrodnictwie u bardzo bogatych ludzi. Napisałam list do rodziców, że mogą mnie wywieźć do Łodzi. W maju przyjechali po mnie rodzice. Pomógł im pan Alfred Opitz, szef w zamku Schaffgotschów, który postarał się o wymagane przepustki, aby rodzice mogli wyjechać i bym mogła do nich dołączyć.

Tak też się stało. Łzy szczęścia płynęły po naszych twarzach, kiedy w progu naszego mieszkania przy Złoczewskiej stanęli rodzice. Gdy musieli już wracać pan Duś zawiózł nas do Czastar na stację, wsiedliśmy do pociągu. Pamiętam, że miałam na sobie strój krakowski i płaszczyk. I tak 12 maja 1943 roku z leżącego w Warthegau Lututowa znalazłam się w Hirschberg u podnóża Karkonoszy. 10-letnia dziewczynka o pszenicznych włosach w krakowskim stroju spodobała się hrabiostwu, a zwłaszcza hrabiankom: Marii i Zofii, które robiły sobie ze mną zdjęcia. Mówiłam już, że byłam dzieckiem bardzo ciekawskim, odważnym. Biegałam po Bad Warmbrunn, do znajomych Polaków, przebywałam z obcokrajowcami, ja się wszystkim interesowałam. Wielu sytuacji, zdarzeń byłam świadkiem naocznym. Były tam łagry – obozy pracy przymusowej. Niedaleko był obóz koncentracyjny dla Żydów, filia obozu pracy w Gross Rosen. Z Auschwitz-Birkenau (Oświęcim) przywożono tutaj Żydów.

Nasze życie w Bad Warmbrunn było w miarę dobre, rodzice ciężko pracowali, ale mieliśmy co jeść i gdzie mieszkać. Latem 1944 roku dochodziły już informacje, że III Rzesza powoli traci swoje wpływy i znaczenie. Gdy ruszyła ofensywa armii czerwonej, to rosły nadzieje na zakończenie niemieckiej okupacji. Po klęsce powstania warszawskiego nastąpił napływ ludności z centralnej Polski na ziemie zachodnie. Pamiętam, że w 1944 roku Książę Sapiecha wysyłał do Niemiec opłatki, do braci pracujących na robotach w Niemczech. Mam taki.

Śpiewało się wtedy piosenki:

„Ach, witaj, bracie w Protektoracie, kolega z Rzeszy do ciebie śpieszy. Kolega z Rzeszy jest wysiedlony, nie zabrał nic prócz dzieci i żony. Tam na Łąkowej w tym Litzmannsdtacie zabrali nawet ostatnie gacie. Markę dwadzieścia na drogę dali, kopniaka w tyłek i pożegnali”.

Takie były piosenki wojenne. Na słupach pojawiały się napisy „Czym słonce wyżej, tym Sikorski bliżej”. „Polak Polakowi mówi na ucho, że z Niemcami już jest krucho”. Zawsze coś na słupach było przylepione. Ludzie w tych ciężkich czasach żyli też humorem. Robotników od Schaffgotschów zaciągnięto do Volkssturmu, więc mojemu ojcu przybyło obowiązków. Palił dodatkowo w zamku, w piecach. Żeby w zamku pracować trzeba było mieć dobrą opinie. Po zamku biegałam w stroju krakowskim, ten strój był po mojej mamie, później oddałam go do muzeum.

Ojciec ocalił  przed wywiezieniem do Związku Radzieckiego dzieła z muzeum warszawskiego i skarby z Wawelu.

W sierpniu 1944 roku mojego ojca, kilku Belgów i kilku robotników niemieckich ściągnięto na dworzec kolejowy. Była tam hrabianka Mia Schaffgotsch, rozmawiano na temat transportu, kto ma przejąć ładunek. Ojciec mówił, że cztery wagony zostały, a dwa poszły do Zittau (Żytawa). Ojciec zobaczył na skrzyniach napisy „Museum Jalonna – Warschau” i „Krakauer”. Wiedział, co może być w tych skrzyniach. Razem z innymi pracującymi u Schaffgotschów przewieźli ładunek do pałacu i złożyli na pierwszym piętrze w salonie błękitnym. Hrabia Schaffgotsch nie był zadowolony, że ten ładunek znalazł się u niego, ale Niemcy tak zadecydowali. Skrzynie te przeleżały w tym miejscu do końca wojny, a ojciec miał je cały czas na oku, miał świadomość, że zawartość ich musi być bardzo cenna. Czuwał nad zawartością tych skrzyń.

Niemcy uciekali przed zbliżającą się armią czerwoną. Schaffgotschowie opuścili Bad Warmbrunn i swoją posiadłość w lutym 1945 roku. Zamieszkali u córki w Bawarii, która wyszła za księcia. Na Śląsku stracili wszystkie swoje majątki. Docierały informacje o tym, jak zachowują się żołnierze radzieccy, zresztą ojciec, który walczył w wojnie polsko – bolszewickiej znał ich metody postępowania. Oni wszystko po Niemcach niszczyli, nie mieli poszanowania dla dzieł sztuki. Tyle skrzyń ile zdołał, przeniósł do magazynu przy sklepie cukierniczym, naprzeciw kościoła ewangelickiego. Założył kłódkę. Sklep wcześniej został już splądrowany przez Rosjanki, które były tutaj na robotach przymusowych. Rzucały cukierki na przejeżdżające czołgi rosyjskie. Ojciec chciał wywieźć wszystkie skrzynie ale Rosjanie już mu nie pozwolili. Narażał się, wiedział o tym. Duch polskości był jednak silniejszy. Wywóz tych skrzyń to był swego rodzaju handel wymienny.

Ojciec napędził bimbru, który podarował kapitanowi Rudniewowi. Rosjanie już część skrzyń zdążyli rozbić, ojciec wiedział, że musi działać szybko. Wziął do pomocy młodych chłopaków, ale skrzynie były ciężkie. Kpt. Rudniew zgodził się aby pomogli mu miejscowi Niemcy. Miejsce, gdzie ojciec przechowywał skrzynie, nie było bezpieczne, więc przetransportował je kilkaset metrów dalej do dawnej biblioteki Schaffgotschów przy kościele pw. św. Jana Chrzciciela. Ojciec wywoził te skrzynie na małych wózkach, których używał w ogrodnictwie u Schaffgotschów. Skrzyń na prośbę Pawelskiego pilnował czeski robotnik, który też przebywał tutaj na robotach przymusowych. Nazywał się Wesoły. Takie polskie nazwisko miał. Kapitan Rudniew powiedział mojemu ojcu, że warto tutaj pozostać, bo te ziemie niedługo będą polskie. Ojciec tęsknił za Warszawą, ale w końcu rodzice zdecydowali się tutaj pozostać.

Kiedy przybyli członkowie Grupy Operacyjnej Kazimierz Pawelski zgłosił im, jakiego skarbu pilnował. Polaków może było tutaj z 50-ciu, cieszyliśmy się, że wkrótce mają przybyć polskie władze. Dekorowaliśmy ulice flagami biało – czerwonymi. W krakowskim stroju witałam Wojciecha Tabakę polskiego pełnomocnika Rządu Rzeczypospolitej na obwód 29. Powitanie miało miejsce na Schlossplatz. Ja wręczyłam białe i czerwone goździki, koleżanka chleb i sól, jak nakazywał polski zwyczaj. Tabaka zaczął organizować i obsadzać urzędy. Ojciec poinformował Tabakę, gdzie przechował dzieła narodowe z warszawskiego muzeum i z Wawelu.

Wojciech Tabaka zaproponował, aby burmistrzem został Jan Stengert, a zastępcą mój ojciec. Stengert zaproponował polską nazwę dla tej miejscowości – Ciepłe Wody. Ojciec powiedział, że ładniej brzmi „Cieplice”. I tak pozostało. Ojciec był zastępcą burmistrza krótko. Bał się, że władza dowie się, iż w czasie I wojny światowej walczył w 36 Pułku Piechoty Legii Akademickiej oraz, że w 1920 roku walczył z bolszewikami. W bitwie pod Poczajowem został ranny, cudem uszedł z życiem. Bycie wówczas u władzy było niebezpieczne, często kończyło się więzieniem. W Cieplicach czuliśmy się bezpiecznie, mówiliśmy, że pochodzimy z Lututowa, w powiecie wieluńskim. Tabaka również pochodził z powiatu wieluńskiego. Urodził się we wsi Kowale w gminie Praszka, w powiecie wieluńskim. Wojciech Tabaka był pierwszym starostą jeleniogórskim w latach 1945-1949.

Nie ma już domu, w którym mieszkaliśmy na Złoczewskiej, nie ma piekarni wuja Władysława. Nie ma naszego pierwszego domu w Cieplicach.

-Bad Warmbrunn, po wojnie Cieplice Śląskie-Zdrój było to samodzielne miasto od 1935 roku. W 1976 roku zostało przyłączone do Jeleniej Góry. Mieszkam w domu przy ulicy Wojciecha Tabaki. Jestem tutaj najstarszą mieszkanką – tzn. najdłużej zamieszkałą. W Cieplicach mieszkam od 78 lat. Mam 88 lat, pamięć i zdrowie dzięki Bogu mi służy. Mój mąż Władysław Zator ma 91 lat, jest Sybirakiem, urodził się na Podolu. Stamtąd, podobnie, jak innych Polaków wywieźli jego rodzinę na Syberię. Na Podolu mieli  gospodarstwo, byli gospodarzami. Jego ojciec dostał się do Armii Andersa walczył pod Monte Casino.

Po wojnie w 1946 r. pozwolono im wrócić do Polski, dotarli do Jeleniej Góry i tutaj zamieszkali. Jesteśmy małżeństwem od 59 lat. Za rok, jak Bóg pozwoli będziemy obchodzić diamentową rocznicę zaślubin. Proszę pani, ja zawsze coś robię, a to bigos, pączki, galaretę, chrusty, no bo jak ktoś przyjedzie, żeby było czym poczęstować.

U mnie jest muzeum w domu, bo ja dużo podróżowałam, w salonie jest dużo obrazów, niektórzy mówią, że jest jak w pałacu. Drugi pokój mam na wzór chaty huculskiej. Przywiozłam z Huculszczyzny hafty huculskie, są to piękne rzeczy. Niektóre wiszą na ścianie. Kiedy pani przyjedzie to zobaczy. Mam oprawione podziękowanie od Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Wysłałam zdjęcie swoje i gratulacje. Otrzymałam zdjęcie Prezydenta z podpisem oraz życzeniami i pozdrowieniami. Odwiedzili mnie Schaffgotschowie. Byłam u nich w Bawarii, ale to może historia na inną okazję, bo zawiera istotne informacje.

Historia bywa przewrotna.

– Po wojnie moja mama kupiła tutaj piękny dywan. Przekazała go do kościoła w Lututowie. Do Księgi Dobrodziejów jest wpisana Maria Pawelska z Cieplic. Jest jeszcze taka księga w Lututowie? Powinna być. Ksiądz Marian Minor przysłał mamie podziękowanie. W Cieplicach znaleźliśmy swoje miejsce po wojnie. Nad drzwiami naszego mieszkania, w którym mieszkam do tej pory, ojciec namalował napis „Zagłoba”. Czy pani potrafi sobie wyobrazić polski napis na tych ziemiach? Ojciec kochał Sienkiewicza i Trylogię. Namiętnie ją czytał. Ojciec był wielkim patriotą. On nie mógł pozwolić aby te dzieła sztuki przepadły lub zostały zniszczone.

Mama powtarzała „Kaziutku, pamiętaj, że po wojnie musimy oddać te dzieła sztuki”. Ojciec dopilnował, aby wróciły na swoje miejsce. Jaka nagroda go za to spotkała? Proszę pani… Smutek i żal ściska moje serce, kiedy o tym mówię. Ojciec nie oczekiwał gratyfikacji, czuł, że to jego obowiązek, miał honor, był przecież wojskowym. Ktoś inny przypisał sobie zasługi odnalezienia cieplickiego skarbu. W wydanej broszurce „Ocalone dzieła sztuki” napisano o moim ojcu jedno zdanie i to z błędami.

„W połowie lipca (1945) Prof. Lorentz wyjechał do Warszawy a kierownictwo akcji rewindykacyjnej na Śląsku objął dr Witold Kieszkowski- zastępca Naczelnego Dyrektora i Ochrony Zabytków, który przy pomocy S. Pawelskiego (Warszawiaka przywiezionego do Cieplic w 1940 r.) wydobył z pałacu Schaffgotschów w Cieplicach 19 skrzyń z cennymi zbiorami wywiezionymi z Polski”…Napisano, że wśród odzyskanych dzieł sztuki było m.in. 5 obrazów Jana Matejki i 55 jego rysunków i akwareli, również 5 obrazów Jacka Malczewskiego, obrazy: Alberta Chmielowskiego i Aleksandra Gierymskiego. W opracowaniu „Składnica muzealna Paulinum i rewindykacja zabytków na Dolnym Śląsku” dr Witold Kieszkowski pisze tak o znalezisku Cieplicach:”… Najwięcej odnalazło się w pałacu i bibliotece Schaffgotschów Cieplicach, w jednym z pomieszczeń sklepowych tamże…”… rozproszenie zbiorów polskich oraz pomieszania ze śląskimi zdaje się świadczyć, że spowodował to transport, który utknął w Cieplicach i nie doszedł do właściwego miejsca przeznaczenia. Wyładowano go więc i naprędce rozmieszczano skrzynie i obrazy”…

Dlaczego transport zawierający zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie trafił do Warmbrunn koło Hirschberg? Zdecydowała o tym sytuacja na wschodnim froncie. Niemcy poszukiwali dogodnych miejsc aby ukryć zrabowane dzieła sztuki i inne pewnie dokumenty i zasoby archiwalne. Dolny Śląsk był poza zasięgiem bombowców alianckich i działań wojennych. Skradzione zbiory polskie składowano w zamkach, pałacach a nawet kopalniach. Wiele transportów zrabowanych kierowano na Dolny Śląsk. A ile transportów z polskimi dobrami narodowymi przekroczyło granicę?

Niesamowitej rzeczy dokonał jeden człowiek, mój ojciec który ukrył cieplicki skarb i powiadomił polskie władze, gdzie się znajduje.

Mam żal do prof. Lorentza, że nigdy nie zaprosił mojego ojca do Warszawy. Poświęcono tak mało uwagi mojemu ojcu w publikacjach o znalezisku w Cieplicach. Ja teraz to prostuję, staram się by ocalić od zapomnienia, tę ważną informację, że to Kazimierz Pawelski ocalił dobra kultury narodowej, tutaj w Cieplicach. Ojciec urodził się 5 grudnia 1901 roku w Potyczach, pow. Grójec. Mieszkał w Konstancinie i w Warszawie, gdzie uczęszczał do szkoły średniej. Żołnierz Wojska Polskiego w stopniu podporucznika. Dobrze zasłużył się Ojczyźnie walcząc w I wojnie światowej. Po tym, jak zrezygnował z funkcji zastępcy burmistrza został kierownikiem Biura Aprowizacyjnego, był członkiem Zarządu Miasta Cieplice, później  kierownikiem i magazynierem Wytwórni Części Zamiennych w Podgórzynie. W roku 1967 przeszedł na emeryturę. Ojciec zmarł 20 października 1984 roku. Mama wcześniej w 1968 roku. Oboje pochowani są na cmentarzu w Cieplicach, niedaleko stacji kolejowej, na której wysiedli pewnej marcowej niedzieli 1942 roku.

Z Panią Zofią Zator z d. Pawelska, rodowitą lututowianką

rozmawiała

Anna Świegot
redaktor naczelna
ITP i powiatowy.pl

Od autora:

Drodzy Lututowianie,
Drodzy nasi Czytelnicy i Internauci,
jeszcze usłyszycie i będziecie mogli poczytać opowieści Pani Zofii. A może Ją wkrótce zobaczycie? Ale o tym później … niespodzianka…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Historia, Lututów. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments