W poprzednim poście pisałem Wam o tak zwanej Wielkiej Szperze (Allgemeine Gehsperre), gdy we wrześniu 1942 roku w łódzkim getcie Żydzi zostali zmuszeni do oddania na śmierć własnych dzieci i starców.. Co jednak działo się w Łodzi później?
Getto pełniące funkcję gigantycznego obozu pracy nadal działało, ale na przylegającym do niego terenie w grudniu 1942 roku Niemcy stworzyli jedyny w swoim rodzaju obóz koncentracyjny dla polskich dzieci. Nosił oficjalnie miano: Obóz prewencyjny (izolacyjny) Policji Bezpieczeństwa dla młodych Polaków w Łodzi (Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt). Przez Kinder-KL Litzmannstadt (jak go nieoficjalnie też nazywano) przeszło od 2 do ponad 3 tys. polskich dzieci. Ze względu na dużą śmiertelność miejsce to nazywano „Małym Oświęcimiem”.
Do obozu przyjmowano polskie dzieci — często bardzo młode — w wieku 6–16 lat, ale i młodsze. Opinie historyków wskazują, że do obozu trafiło w sumie od 2 do 3 tysięcy dzieci, a około 200 z nich zmarło — choć pełna lista ofiar nie została nigdy ustalona. Najmniejsze dzieci wysyłano z łódzkiego obozu do niemieckich ośrodków germanizacyjnych Lebensborn w Ludwikowie, w Puszczykowie oraz do tzw. Gaukinderheim w Kaliszu.
Materiał o projekcie Lebensborn zobaczyć możesz na moim kanale YouTube, zachęcam do wejścia, obejrzenia i zostawienia komentarza, zwłaszcza że od teraz odbiorcom zagranicznym moje materiały wyświetlają się z dubbingiem anglojęzycznym 👉 https://youtu.be/UMHb22xy1lw?si=zCz9Wh3XBxy_j3It
Wracając do obozu w Łodzi. Codzienność dzieci była brutalna — przymusowa praca, choroby, głód i lęk. Jedną z obozowych nadzorczyń była volksdeutschka Eugenia Pohl. Oto, jak dzieci ją wspominały już po wojnie:
Gertruda Skrzypczak: Kiedy jedna dziewczynka w izbie chorych jęczała z bólu, pejczem zerwała z niej koc, powiedziała po polsku „ty świnio” i pozdzierała jej z ciała strupy ze skórą. Weinhold leżała nieprzytomna, z uszu ciekła jej ropa, gniła. Wkrótce zmarła.
Kazimierz Stefański: Uderzyła mnie garnkiem w głowę. Do dzisiaj mam ślad.
Maria Prusinowska-Migacz: Dostałam paczkę żywnościową z domu. Pohl wezwała mnie do swojego pokoju. Powiedziała, że dostanę paczkę, jak przeczołgam się od drzwi wejściowych do jej stóp i wycałuję jej nogi. Nie chciałam, więc pobiła mnie kijem po ciele, szczególnie po głowie. W pewnej chwili złapałam kawałek ciasta leżący na stole i zaczęłam uciekać z pokoju. Kopnęła mnie w plecy tak silnie, że przewróciłam się na śnieg i rozgniotłam ciasto.
Zofia Jaworska: Biła, gdzie popadnie. W głowę, plecy, ręce, brzuch.
Nelly Pielaszkiewicz [w obozie Halina Pawłowska]: Wymagała, aby przechodzić obok „na baczność”, a zwracać można się było do niej wyłącznie po niemiecku: Bitte, Frau Aufsehrin.
Krystyna Wieczorkowska-Lewandowska (uważa, że Genowefa Pohl była największym potworem w obozie): Na pierwszej rozprawie w Łodzi jedna z dziewczynek, już wtedy dorosła kobieta, podczas wprowadzania Pohlowej na salę sądową uderzyła ją w plecy butem, wysokim obcasem. Potem obstawa była skuteczniejsza, bo nas, jako świadków, wprowadzano wejściem bocznym.
Alicja Kwaśniewska-Krzywda: Bałyśmy się Pohlowej, drżałyśmy wiecznie, żeby nas nie dosięgła. Pohlowa… Potwór! Na pejczu miała końcówkę – jak uderzyła, to skóra pękała.
Kiedy wojska radzieckie dotarły do Łodzi w styczniu 1945 roku, nadal około 900 dzieci pozostało przy życiu – wychudzone, chore, a wiele z nich nie znało swojej tożsamości.
Po wojnie uwaga świata skupiła się na głównych miejscach zagłady: Auschwitz, Majdanku, Treblince, a obóz dla dzieci w Łodzi został niemal zapomniany. Dopiero w 1971 roku wzniesiono pomnik: pęknięte kamienne serce w Parku Szarych Szeregów, symbolizujące zarówno stratę, jak i wytrwałość. Dziś niewiele z niego pozostało – kilka fundamentów, dom komendanta przy ul. Przemysłowej 34 i tablica, która zbyt mało mówi o cierpieniu, jakie tam kiedyś panowało.
Obóz nie był wypadkiem wojennym, lecz celowym tworem niemieckiej polityki, częścią planu mającego na celu sparaliżowanie przyszłości Polski poprzez wyniszczenie jej dzieci. Ujawnił on prawdziwą naturę misji Niemiec na Wschodzie: nie podbój, lecz eksterminację. Aby zbudować niemieckie imperium, całe pokolenie polskich dzieci było głodzone, bite i łamane pod pretekstem porządku.
Komendantem (Lagerkommandant) od momentu utworzenia do końca działania obozu był radca sądowy i szef policji kryminalnej w Łodzi, SS-Sturmbannführer Karl Ehrlich. Po wojnie został skazany w NRD na dożywocie, ale nie za działania w okupowanej Polsce lecz współpracę z reżimem w latach 30. gdy oponenci polityczni nazistów za jego sprawą trafiali do obozów koncentracyjnych. Pomimo wyroku dożywocia został po 6 latach zwolniony. Przez wiele lat było zagadką, dlaczego tak się stało. W końcu historycy z Muzeum Dzieci Polskich ustalili, że znalazł się na wolności jako agent komunistycznej bezpieki – Stasi. Zmarł w 1974 roku w Monachium. Jego zastępca z Łodzi Hans Heinrich Fuge, poddany denazyfikacji w RFN, został praktycznie oczyszczony z zarzutów. /Historia jakiej nie znacie/
















Wersja elektroniczna gazety

