Park Narodowy Torres del Paine

261 (Copy)Z  globtroterem, panem Piotrem Grądzielem o jego kolejnej podróży rozmawia Anna Świegot.

 

 

Anna Świegot: Panie Piotrze. Zazwyczaj przed świętami Bożego Narodzenia przebywa Pan na półkuli południowej. O czym pomówimy dzisiaj?

Piotr Grądziel: Myślę, że dobrze by było odwiedzić Andy, przepiękny Park Narodowy Torres del Paine.

A.Ś. Ale to bardzo daleko i jak tam można dotrzeć?

P.G. Tak, ale warto zobaczyć ten cudowny zakątek Ziemi, gdzie nie ma jeszcze tłumów. Podróż jest trochę mecząca. Najpierw Warszawa, dalej Paryż, potem 14 godzin w samolocie. Do Santiago de Chile, następnie lot na południe wzdłuż malowniczych szczytów Andów do Punta Arenas, a stamtąd samochodem do Puerto Natales. Wypoczęci po przespanej nocy ruszamy samochodem w kierunku jednego z najpiękniejszych parków świata.

A.Ś. Zapewne wpisany jest na listę UNESCO?

P.G. Pierwotnie w 1959 roku założono Park Narodowy Lago Grey obejmujący wspaniały lodowiec wraz z jeziorem i przylegającym z prawej strony masywem Torres del Paine. Od 1962 roku powiększono PN o 2500 km kw. i całość nazwano PN Torres del Paine. Od 1978 roku UNESCO uznało park za rezerwat biosfery. Ten dziki obszar z licznymi lodowcami, jeziorami i typowymi dla prowincji Magellanes sękatymi dębami chilijskimi to dzieło granitowego masywu, rzeźbionego przez liczne lodowce. Zapiera dech w piersiach, bez względu z której strony je oglądamy. Te trzy szczyty jasno różowego granitu o stromych ścianach, przykryte są młodszymi ciemno brunatnymi skałami. Przy odpowiednim oświetleniu, porze dnia, nabywają odcień różowawy. Nazwa Paine pochodzi prawdopodobnie od języka wymarłych Indian Tehueche. Paine oznaczał kolor różowy. Inni przyjmują, że nazwa wywodzi się z języka Mapuchów (Mapuczów) od słowa szaroniebieski, bo taki jest kolor dużych jezior. Pierwsze alpinistyczne wejście na Północną Wieżę Paine odbyło się w 1958 roku – wyprawa włoska. Można sobie wyobrazić, jakie wspaniałe widoki oczekiwały śmiałków.

A.Ś. Jak zwiedzać tak duży obszar?

P.G. Najpierw przed dotarciem do strażnicy pilnującej wjazd na teren parku, warto podjechać od strony południowej masywu, nad rzekę z wodospadami, zwłaszcza do Cascada Paine. Mimo, że byliśmy po pożarze, który strawił znaczną część dębów chilijskich, widać było odradzającą się zieleń wzdłuż koryta rzecznego i w dali góry. Po nasyceniu wzroku pięknem krajobrazu, udaliśmy się do bram PN. Tu trzeba zachować dużo cierpliwości. Strażnicy są bardzo rygorystyczni. Bilety wstępu najlepiej kupić na całą trasę (w 2007 roku 15 000 i 3 000 peso).

Turyści otrzymują również mapę. Należy bezwzględnie przestrzegać regulaminu obowiązującego na terenie parku. Po terenie parku poruszamy się samochodem po jedynej drodze. Na poszczególnych miejscach postojowych, są trasy piesze prowadzące do punktów widokowych. Turyści szaleją, robiąc bez opamiętania zdjęcia i wcale się nie dziwiłem, kiedy jeden Chilijczyk mówił, że jest tu czwarty raz i dopiero teraz widzi te trzy wieże Torres del Paine. Okazuje się, że nie tylko wystarczy przyjechać, ale trzeba mieć jeszcze szczęście do słonecznej pogody.

Natomiast nie ma problemów ze zrobieniem zdjęcia sympatycznym gwanako. Trasa kończy się w Hosteri Lago Grey. Można zjeść obiad i podziwiać nawet przy jedzeniu, widoki na Lago (jezioro) Grey i Torres del Paine. Najwyższy szczyt Cerro Paine Grande osiąga wysokość 3248 m n. p. m. Największe jeziora to Grey I Sarmiento długości ponad 20 km. Po obiedzie zrobiliśmy jednogodzinny (w jedną stronę) pieszy spacer na cypel, wrzynający się w jezioro Grey.

Bosko. Przed nami jezioro, do którego zsuwa się czoło lodowca o błękitnym odcieniu. Odpadające bryły lodu, swobodnie pływają po jeziorze. Z prawej strony w dali wyraźnie widoczne w słońcu 545 metrowe trzy wieże Torres del Paine. Siedzieliśmy tak chyba ponad pół godziny i nie mogliśmy się nasycić widokiem. Żona przypomniała, że czas już wracać. Szkoda. Miałem tę satysfakcję oglądać to cudo natury z trzech stron i to przy ładnej pogodzie. Na terenie parku są również trasy piesze. Tu, ze strony PN są dość ostre wymagania i nie wszyscy dostają zgodę.

A.Ś. A, jak wygląda przyroda?

P.G. Najwięcej spotykałem pasących się guanako i lamy, ale można spotkać strusie nandu, łabędzie czarnoszyje, flamingi. Żyją tu także jelenie chilijskie, pumy, lisy, wilki i skunksy patagońskie. Niższe części parku porasta roślinność stepowa z porostami, a wyższe tundrowa. Są rośliny kwitnące, jak np. pantofelek panny młodej, duży i mały – capachita czy kwitnące na pomarańczowo kępy drobno listnych, kłujących krzewów. Poza tym liczne karłowate krzewy i drzewa iglaste.

A.Ś. Ostatnie pytanie. Kiedy najlepiej tam pojechać?

P.G. Park dostępny jest od listopada do marca. Temperatura w styczniu (lato) około 9 stopni. W ciągu roku 250 dni niebo jest zachmurzone i pada deszcz. Opady wynoszą 2500-5000 mm rocznie. Dla porównania w Polsce 500-600 mm.

Ps. Wracając do hotelu warto wstąpić do jaskini Milodont. Ta jaskinia wypłukana w przeszłości przez jezioro o wymiarach 200 m długości i 80 m wysokości, ukrywała wielkiego leniwca. Szczątki tego prehistorycznego olbrzymiego liczącego ponad 3 m Milodon Listai odkrył w 1896 roku właściciel ziemski Herman Eberhard. Badania węglem radioaktywnym określiły wiek na około 10 tys. lat.

Z Piotrem K. Grądzielem rozmawiała
Anna Świegot

Ten wpis został opublikowany w kategorii Ze świata. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments