Felieton nie do końca świąteczny

Jak ten czas leci. Znów święta, kolejne i kolejne. Czasami mam wrażenie, że wokół mnie same święta. Gdzie Bóg się rodzi, albo umierają, albo gdzieś się gubi, potem odnajduje.

 

Jakby zamykał i otwierał się początek i koniec nieskończoności. Ale właśnie w ten sposób możemy objaśnić absolut.

Śmiejemy się z Chucka Norrisa, który jako pierwszy policzył do nieskończoności, ale właśnie tym jest zrozumienie istoty transcendencji, bo dopiero wtedy jej dotkniemy, kiedy odnajdziemy kres albo początek tam gdzie go nie ma, bo wydaje się, że jeszcze coś jest kawałek dalej, jak z tym żółwiem, którego nigdy nie dogoni Achilles.

Może właśnie nie do rozumienia jest religia, tylko odnajdywanie symbolu. Budowaniu symboli. Odnajdywanie wzorów, które chcemy powielać i wartości, jakie pragniemy głosić. A potem podpieraniu się na nich jak na lasce, czy ożywaniu, jakby jedząc jajko od nowa w to jajko się wchodziło. Spożywając chleb i wino, spożywamy ciało naszego Boga. Wokoło mnie symbole.

Wszelkie uroczystości religijne zawierają się w symbolach i w dalekiej przeszłości tak było. I niczego nowego nie wymyślimy, ani nie zostanie nam objawione. Taka jaka jest nasza kondycja, taki jest nasz Bóg. Taka jaka jest nasza religia i my jesteśmy. Może to brzmieć nawet złowieszczo. Ale właśnie przez to jest nadzieja, że uda się odnaleźć coś jeszcze poza rutynę i opierając się na własnej niedoskonałości odnajdujemy w sobie dziecko i wszystkich chociaż poprzez chwilę możemy postrzegać jak dzieci w łagodnym i dobrym słowa tego znaczeniu.

Czasami niezgoda, pukanie do zamkniętych drzwi, wchodzeniem oknem, kiedy wyrzuceni zostaniemy przez drzwi pozwala nam zbliżyć się bardziej do transcendencji, niż kiedy będziemy to czynić na kolanach. Do końca nie wiem, czego oczekuje ode mnie Bóg, wiem to najczęściej od innych ludzi, rzadziej od niego samego. Tylko nieliczni dostępują cudu objawienia. Ale nie powinienem poprzestawać szukać swojego miejsca pomiędzy nieskończonościami. Bo może za lenistwo będzie największa kara, jako że właśnie zaniechanie może na sądzie mojej duszy okazać się największym grzechem. Nie wiem jak jest naprawdę? Bo nie znam prawdy. Przecież mogłem urodzić się pod dwóch stronach tego samego doświadczenia. Zostać wychowanym jako wierzący, albo odwrotnie i nigdy nie dostąpić objawienia. A wtedy w jakiej mierze podlegam ocenie? A nie daj boże odrzuceniu.

Czasami zastanawiam się czy prawda jest zjawiskiem obiektywnym, czy kiedykolwiek czymś takim była? Czy może jest tyle prawd ile religii? Tyle prawd ile wierzących i nie wierzących? Ale na pewno nasza prawda nie powinna nikogo zwalniać od uczciwości i miłości. Czego wszystkim czytelnikom życzę.

To tak, byśmy do końca nie przejedli się w te święta i nie osiedli na laurach wielkanocnej kuchni. I zadumali się, potem ubrali swoje myśli w słowa. Bo przecież na początku było słowo, a potem dopiero z chaosu myśli wszystko się zaczęło i potem to już poszło.

Wszystkiego najlepszego, wesołych świat i smacznych święconek, kilku życzliwych słów dla siebie i innych życzy:

Jędrzej Kuzyn.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments