Siga, siga – wolniej…

Ten felieton będzie krótki. Bo jeszcze się nie rozkręciłem. Niedawno wróciłem z wycieczki, które od czterech lat, przez trochę więcej niż tydzień, spędzam w Grecji. Ale jeszcze nie tak do końca wróciłem. Czuje się tak mimo, że już minęło trochę czasu, jakby jakąś moja częścią tam pozostał.

Nie tej luksusowej Grecji z wielkimi hotelami, basenami, piaszczystymi plażami, ale tej znajdującej się na uboczu. W prowincjach rolniczych. Gdzie można wejść między autochtonów i trochę poczuć się jednym z nich. Co prawda czuję się tam jak Marsjanin, który wylądował na obcej planecie i wszystkiemu przygląda się z szeroko otwartymi ustami i oczyma wybałuszonymi na wierzch. Może dlatego ten świat wydaje się być taki tajemniczy i godny pozazdroszczenia. Chciałoby się wszystko rzucić i pozostać tam na stałe. Zresztą wielu naszych rodaków ma podobne odczucia. Zapewne nie jest tak różowo i wszędzie życie nie rozpieszcza. A te wszystkie mity, które kształtowały naszą wyobraźnię nakazują wiele oczekiwać.

Z drugiej strony wielu rodaków odnosi się do nich z lekceważeniem, wytykając Grekom minimalizm. Ale jeżeli tam przez cały czas trwa gorące lato, jak inaczej? Mieliśmy okazję przecież u nas przeżyć greckie lato. I co? Gdyby takie upały panowały w Polsce, bylibyśmy tacy sami jak Grecy. Często powtarzający „siga, siga”, co znaczy, wolniej. Dokąd się tak śpieszysz, kiedy tyle słońca wokoło, morze, owoce. Usiądź w cieniu na werandzie, i ciesz się tym co masz, a nie martw o to czego jeszcze nie zamknąłeś w swoim spichlerzu.

Jest koniec września, ostatnie dni kalendarzowe lata, a słonce jak w lipcu. Siedzę w ogrodzie popijam kawę, zbieram winorośl na wino i kończę ten felieton.

Siga siga.

Jędrzej Kuzyn

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments