Narodowe czytanie dzieł literackich…

Narodowe czytanie dzieł literackich to moim zdaniem bardzo wspaniała idea. Właśnie przez ponowne przeżywanie znanych i łączących nas utworów powinniśmy budować tożsamość narodową. Łączyć praktykę z metafizyką. Łączyć się poprzez wyobraźnię i symbole. Literatura pomaga w zawieraniu przyjaźni z sytuacjami, których do końca nie rozumiemy, ale czujemy, że to one nas wyrażają dokładniej. Sięgają obszarów, o które ocieramy się intuicją. Wiemy, że są nam od dawna bliskie, znajome i przez to dodają otuchy. Tym właśnie jest, była i będzie poezja. A ją można znaleźć w każdym utworze literackim. Tylko trzeba umieć wypatrzyć.

I takim utworem jest Wesele Stanisława Wyspiańskiego, skomplikowane w swojej fabule, bo odnosi się do wielu autentycznych postaci żyjących w Krakowie w okresie zaborów na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku, mieście, gdzie dozwolone było używanie języka polskiego. Tam wtedy w zaborze austriackim właśnie dzięki językowi nasza polskość przeżywała twórczy okres, tak w literaturze jak i w malarstwie.

Wesele to takie nasze odwieczne poszukiwanie polskości.

I gdy się tak dokładnie przyjrzymy tej epoce, to dojedziemy do wniosku, że jest ona podobna do tej jaką obecnie trwa między nami. Znów po latach różnych dominacji poszukujemy po raz kolejny polskości. Naszej tożsamości narodowej. Nie jest to łatwe.

Ostatnio czytam felietony Tadeusza Boya- Żeleńskiego Reflektorem w mrok i ostrzegam, że te same problemy, o których on wtedy pisał w swoich artykułach, w naszych czasach ponownie stają się aktualne. I dlatego trafna wydaje się być ta propozycja prezydenta, żeby w kolejnym narodowym czytaniu poświęcić czas dla Wesela Stanisława Wyspiańskiego. Jest to dzieło uniwersalne, trudne w odbiorze, bo należałoby go czytać z odnośnikami, ale jest w nim kilka symbolu, które przyjęły się w naszym potocznym życiu i często do nich wracamy.

Jest wręcz zadziwiające z jaką wielką przychylnością przyjęła się ta propozycja. W małych miasteczkach, w bibliotekach jak Polska długa i szeroka odbywa się wielkie czytanie i ma to charakter spontaniczny. Jednak można coś wspólnego zrobić. Wystarczy rzucić hasło i okazuje się jak wiele nas łączy jako naród. I właśnie to i każde inne, kolejne czytanie powinno być organizowane dla szerszej grupy obywateli. Nazwałbym to czytaniem społecznym, a nie dla elity.

A czymś takim było to narodowe czytanie w pewnej bibliotece, w jakimś tam miasteczku. Nie ważne w jakim, jeżeli zdarzyło się gdzieś w Polsce, to mogło zdarzyć się wszędzie. Ludzie zbytnio się nie różnią od siebie. Popełniają te same błędy w wielu miejscach na raz. Statystyki nie kłamią i powoli stają się naukami nauk.

W tym miasteczku spotkanie dla elity, burmistrz, starosta, dyrektorzy elitarnych szkół, pierwsi filolodzy, działacze partyjni, nawet poeci. Wszyscy w godzinach wczesnych, kiedy większość ludzi pracuje zebrali się, żeby zaintonować to narodowe czytanie. Każdy by tak chciał w godzinach porannych, gdy większość tyra na stanowiskach, pójść sobie na narodowe czytanie, zjeść ciasteczko, wypić kawę i posłuchać śpiewu ludowego zespołu. Mam wrażenie, że panie bibliotekarki organizując ten występ bardziej chciały przypodobać się swoim przełożonym, pokazać się w mediach, niż zdobyć sympatię mieszkańców miasteczka.

Ale jeszcze nic straconego, to przecież był teatr, a w teatrze mamy prapremiery dla wybranych i premiery dla pozostałych, nic zatem nie stoi na przeszkodzie, by w godzinach wolnych od pracy w niedzielę, po sumie w kościele ci sami bohaterowie tego wydarzenia, tak samo pięknie ubrani w garnitury i stroje ludowe jeszcze raz spotkali się z publicznością, nie w małym pomieszczeniu, ale w amfiteatrze, by każdy, kto tam przyjdzie po godzinach pracy mógł być uraczony wspaniałą literaturą czytaną przez największe osobistości miasteczka i także zjeść ciasteczko. I posłuchać pięknego śpiewu pan z koła gospodyń wiejskich. Bo gdy tak będziemy zamykać się w wyselekcjonowanym gronie i robić z narodowego czytania akcję bardziej dla mediów niż dla ludzi z miasta w końcu przybiegnie ten goniec i powtórzy to hasło z Wesela o złotym rogu.

A może w końcu znajdzie się ktoś taki, kto na nim zagrać? Trzeba próbować, zawsze kiedyś może być ten pierwszy raz.

Jędrzej Kuzyn
Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments