Załamało się życie

BugalskaPoruszyła nas historia 68-letniej mieszkanki Wójcina pani Anny Bugalskiej gm. Łubnice, powiat wieruszowski, która to podjęła próbę walki z nieuleczalną chorobą oraz o to, by w naszym kraju nie pozbawiać godności człowieka w chorobie.

Są wśród nas ludzie, których los mocno doświadczył. Trzeba doznać tego uczucia, aby zrozumieć, jak to jest żyć, kiedy nie ma już nadziei na „cud”, gdy przed nami miesiące czy lata walki z chorobą i wiadomo, że będzie już tylko gorzej, kiedy ma się świadomość, że tej walki się nie wygra. Ale trzeba żyć dalej, znosić trudy choroby i problemy dnia codziennego. Jest strasznie ciężko, kiedy jesteśmy sami, czy możemy liczyć tylko na najbliższych.

Pani Anna Bugalska z Wójcina na nowotwór zachorowała ponad rok temu. Lekarz rodzinny postawił prawidłową diagnozę i szybko skierował na odpowiednie badania. Te wykazały zaawansowane stadium raka. Zaczęły się wizyty w szpitalach: w Wieruszowie, Kępnie, Wieluniu, Łodzi i decyzja, że niezbędna jest natychmiastowa operacja jamy brzusznej.

„Doktorowi Magotowi z Łubnic będę wdzięczna do końca życia. To on mi uratował życie. Pomógł mi trafić do dobrych onkologów w Łodzi. W tej chwili jest coraz gorzej, co miesiąc ściągają mi z brzucha 4-7 litrów wody z krwią. Trzy razy w miesiącu syn zawozi mnie do Łodzi, do szpitala. Od półtora miesiąca chodzę po ścianach, jest już tragedia. Nie mogę otrzymać kolejnej chemii, ponieważ jestem niedożywiona. Brakuje pieniędzy na wszystko, zwłaszcza na jedzenie. Wszystko spadło na moje jedyne dziecko, ja nie mogę już nic robić, nawet podstawowe czynności, jak mycie, czesanie urastają do niewiarygodnie trudnych zadań” – mówi 68-letnia pani Anna.

Postawienie diagnozy pozbawiło jej nadziei, pani Anna wiedziała, że to wyrok, ale podjęła walkę. Każdy etap choroby jest inny. W szpitalach przeleżała w sumie kilka miesięcy. Wybrała sześć chemioterapii, cztery białe i dwie czerwone. Siedem tygodni spędziła w łódzkim szpitalu, operacyjnie wycięto wszystko to, co zaatakował rak. 2 lutego pojechała do Łodzi do „Kopernika”, miała otrzymać kolejną chemioterapie. Nie doszło jednak do tego, ponieważ wyniki się pogorszyły, lekarze stwierdzili, że organizm jest niedożywiony, za słaby, aby otrzymać leczenie farmakologiczne w postaci chemioterapii.

Źródła medyczne podają, że co piąty chory na raka nie umiera z powodu postępu choroby, ale dlatego, że jest niedożywiony i organizm nie wytrzymuje trudów leczenia. W chorobie nowotworowej prawidłowe jedzenie leczy, jest niezbędne aby kuracja antynowotworowa była skuteczna. To mit, że raka należy zagłodzić. Badania dowodzą, że jest odwrotnie. Chory dobrze odżywiony ma większe szanse na przeżycie. Kiedy chory jest niedożywiony, je za mało albo źle wynik leczenia zawsze będzie gorszy, chory nie ma sił walczyć.

To jest walka o życie. A życie to dar od Boga i jest o co walczyć.

Choroba nowotworowa to zdaje się jedyny przypadek, kiedy niepożądane jest podawanie syntetycznych witamin, bo one działają na korzyść raka. By zwiększyć szanse na przeżycie niezbędne jest dobre odżywianie. Niestety prewencja w naszym kraju, w tym temacie dla osób chorych, ubogich wciąż nie jest popularna. Urzędy powołane do pomocy społecznej, rodzinnej zatrudniają masę urzędników, i tak naprawdę to coraz więcej ludzi zastanawia się po co one istnieją i komu pomagają, skoro niektórym ludziom i to chorym głód zagląda w oczy każdego dnia.

Operacja trwała 8-9 godzin. Lekarze dziwili się, że przeżyłam. Schudłam 30 kg. W szpitalu dostaję po kilkanaście kroplówek, jest poprawa na kilka dni. Lekarze powiedzieli mi, że to wszystko zaczęło się od raka żołądka. Mnie nigdy żołądek nie bolał. Po czwartej chemii zrobiono mi badania, powiedziano mi, że jest wszystko na dobrej drodze. Niestety teraz się pogorszyło. Jest naprawdę źle, a nasza obecna sytuacja materialna jest po prostu fatalna. Ja otrzymuję 900 zł. emerytury, syn pracuje na pół etatu, tutaj niedaleko, aby być blisko mnie. Jest po studiach, zna języki ale ze względu na mnie nie podejmie pracy gdzieś dalej, bo co wtedy stanie się ze mną?” – ze łzami w oczach mówi pani Bugalska.

Źródła medyczne mówią też, że aktywna kobieta ważąca ok. 60 kg potrzebuje ok. 1900 kcal. Ta sama kobieta chora na raka w trakcie chemioterapii i po znacznej utracie masy ciała potrzebuje już 2200 kcal. U chorych na nowotwór wzrasta zapotrzebowanie na energię i dwukrotnie na białko. Chorzy cierpią na brak apetytu, zaburzenia trawienia czy owrzodzenia. Dlatego wielu produktów nie mogą jeść.

Dużo pieniędzy pochłaniają koszty dojazdu do szpitala w Łodzi, leki (500 zł miesięcznie), opał domu. Popsuł nam się samochód, szef syna ofiarował mu tysiąc złotych na naprawę. Syn stara się odrobić to po godzinach. Nasi znajomi, którzy chcą pozostać anonimowi, a przyjechali z Holandii zapłacili nam za montaż centralnego ogrzewania. Kilka lat temu zmarł mąż. Jeszcze jak żył wybudował wadliwy kominek. Gdyby nie psy wszyscy byśmy się zaczadzili. Od tej pory nie palimy w nim. Było zimno, bo nie mieliśmy na opał, a ja już byłam chora. Gdyby nie nasi znajomi..? – zastanawia się pani Anna.

Nie zawsze sytuacja pani Anny Bugalskiej przedstawiała się tak ponuro. Mieszkali we Wrocławiu. Po studiach pani Anna otrzymała pracę w Urzędzie Skarbowym w Starym Mieście, gdzie przepracowała 26 lat. Przez kilka lat prowadziła potem dobrze prosperującą cukiernię. Mąż nadużywał alkoholu, zaczęły się kłopoty, długi, defraudacja w firmie, dwa razy okradziono im mieszkanie. Sprzedali wrocławskie mieszkanie, wzięli kredyt, znaleźli w gazecie ogłoszenie, że jest do sprzedaży mały domek w Wójcinie. Zmiana miejsca zamieszkania, czyste powietrze i perspektywa budowy piekarni i ciastkarni miała być kolejną szansą od losu na spokojne i dostatnie życie. Gmina sprzeciwiła się budowie ciastkarni ponieważ nie było planu przestrzennego zagospodarowania. Imali się różnych zajęć, prowadzili nawet fermę kurzą. Przedsięwzięcia te wymagały męskiej ręki, a mąż wciąż nadużywał alkoholu. Mąż zmarł, a wkrótce przyszła choroba.

Wcześniej przygarnęli bezdomne zwierzęta, które przybłąkały się pod ich dom. Jeden z psów miał jeszcze powróz na szyi, był przywiązany do drzewa w lesie. Koty były wysterylizowane, zadbane, jednak ktoś je wyrzucił z samochodu, uratowali te zwierzaki od śmierci głodowej, bo jakże można było postąpić inaczej.

Wtedy stać nas było aby te psy i koty wyżywić. Kiedy zmarł mąż zwróciłam się do Gminy, do Starostwa, aby nam pomogli. Niestety nie otrzymałam pomocy. Napisałam nawet do jednej z lokalnych gazet, wydrukowali ale nie podjęli tematu. Zwróciłam się do pewnej niemieckiej fundacji, zainteresowali się tematem, że są to zwierzęta przygarnięte, po traumie, pokryli koszty szczepienia, sterylizacji, dali zapas karmy. Pisałam do wielu fundacji. Pomaga mi Fundacja Rak’n’Roll Wygraj Życie. Fundacja „Chustka” pokryła dwa razy koszty opału. Gdyby nie oni…” – zamyśla się pani Anna.

Pani Bugalska zwracała się do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, co miesiąc otrzymuje od nich pomoc w kwocie 100-200 zł. Powiedzieli jej, że nie ma co liczyć na więcej, bo nie ma pieniędzy. PCPR w Wieruszowie odesłał z powrotem do GOPS-u w Łubnicach. Pani Anna ma trzeci stopień niepełnosprawności, stała opieka drugiej osoby jest koniecznością ze względu na ograniczoną możliwość samodzielnej egzystencji. Jest jedną z być może wielu milionów chorych ludzi, którzy w ciężkiej sytuacji znajdują opór materii ze strony urzędników i urzędów powołanych jakby nie było do pomocy ludziom w potrzebie. Nasi parlamentarzyści powinni pokłonić się sprawom, czy instytucje w naszym kraju tak naprawdę służą pomocą chorym w wystarczającym stopniu.

Pokochałam kościół w Wieruszowie p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej. Kiedy siły mi pozwalały syn mnie tam zawoził. Jest tam Caritas, na każde święta dostaję od nich paczkę. W tej chwili potrzebuję żywności, mój organizm jest wycieńczony, dlatego nie otrzymałam na początku lutego kolejnej chemioterapii, bo pewnie bym jej nie przeżyła. Nie mogę jeść chleba, ziemniaków, mięsa. Mogę jeść owoce, kiwi, banany, soki. Przydałyby się odżywki, one pomagają kiedy ktoś nie dojada, ale nie są refundowane. Wczoraj zjadłam trochę chleba, bo nie miałam co jeść i strasznie po tym wymiotowałam. Byłam sama w domu, syn w pracy, nie było zasięgu, bo mieszkamy na uboczu, nawet nie mogłam wezwać pogotowia. Oprócz jedzenia przydałaby mi się pomoc. Ale Gmina powiedziała, że mogą przysłać opiekunkę, ale muszę zapłacić. Syn nie daje rady. Mógłby poszukać pracy we Wrocławiu, wiem, że wioska to nie jest jego domena, ale powiedział „Mamo ja cię nie zostawię”. Na chwilę obecną nie muszę jeszcze brać morfiny, chociaż mam już mocne ataki bólu. Wiem, że będzie coraz gorzej. Ten nowotwór jest nieoperacyjny. Przepracowałam prawie 30 lat w „budżetówce” na odpowiedzialnym stanowisku a teraz nie mam co jeść. Nie można tak po prostu pozbawiać człowieka godności w chorobie”- kończy swoją opowieść pani Anna Bugalska z Wójcina.

Historię pani Anny Bugalskiej wysłuchali;

Anna Świegot red. nacz. ITP
Zbigniew Mielczarek radny Rady Powiatu Wieruszowskiego
Eugeniusz Tomaszek red. i fotoreporter ITP

Autor tekstu: Anna Świegot

W sprawie pani Bugalskiej do naszej Redakcji interweniował pan Piotr Morta radny RPW poprzedniej kadencji.

Nasza Redakcja będzie rozmawiać z Wójtem Gminy Łubnice panem Henrykiem Cioskiem i Starostą Wieruszowskim panem Andrzejem Szymankiem. Na miarę naszych możliwości postaramy się pomóc.

Od tego jesteśmy.

Apelujemy do wszystkich ludzi dobrej woli, polityków, urzędników, lokalnych biznesmenów o pomoc dla pani Anny. Wierzymy w dobrych ludzi. Warto być dobrym, bo dobro zawsze powraca.

Prosimy o kontakt z Redakcją Ilustrowanego Tygodnika Powiatowego w Wieruszowie nr tel. 62 58 10 582 lub 517 960 768

Ten wpis został opublikowany w kategorii Wieruszów. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
3 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
krytyk
9 lat temu

Komu pomaga pomoc społeczna w kraju? Poniższe wyliczenia są prowizoryczne, ale oddają skalę problemu. PCPR – 380 powiatów x 15 urzędników – 5700. GOPS – 2479 gmin x 10 urzędników – 24 790. Samorządy województwa – 16 trudne do sprawdzenia, ale liczmy ok – 1000 urzędników Tak więc ok 30 000 urzędników zajmuje się opieką społeczną w kraju, którzy zarabiają średnio 3 500 zł /mc. Daje to w sakli roku zawrotną kwotę 1 260 000 000 zł ( 1 miliard 260 milionów zł) Aby wydać decyzje dla potrzebującej osoby w kwocie 100 zł trzeba nieraz zaangażować 3 urzędników i wójta. Papirologia i sprawozdawczość na każdym szczeblu tylko nic z tego nie wynika, pomocy z tego tytułu nie przybywa i do tego fatalne przepisy. Tak naprawdę pomoc społeczna jest skierowana do, urzędników którzy czerpią z niej korzyści. Gdyby te pieniądze skierować do ludzi potrzebujących nie byłoby tyle nędzy, chorych ludzi i tego całego syfu. Czas na reformę tego chorego systemu.