Pogardziłem śmiercią Katynia

W Szkole Podstawowej w Teklinowie prężnie działa koło dziennikarskie, które co miesiąc wydaje gazetkę szkolną Uczniowskim Piórkiem.

W życie naszego koła angażują się również mieszkańcy Teklinowa i okolic. Przykładem jest Pan Stanisław Kasprzak, dziadek Darii Kupczyk, uczennicy klasy IV, który przesłał nam bardzo interesujący artykuł o Katyniu, gdzie byli mordowani polscy oficerowie i jeńcy wojenni. W związku z 71. rocznicą mordu katyńskiego postanowiliśmy się podzielić tym artykułem z czytelnikami Ilustrowanego Tygodnika Powiatowego.

SP Teklinów

Pogardziłem śmiercią Katynia.

Prawdziwa historia z pogranicza życia i śmierci.

Urodziłem się w 1915 roku w Wielkopolsce i tam mieszkałem. Na imię dano mi Franek.

Gdy rozpoczęła się II wojna światowa byłem żołnierzem. Broniliśmy polskich ziem wschodnich. Po długich i ciężkich walkach zostaliśmy okrążeni przez wojska rosyjskie. Poddaliśmy się, staliśmy się jeńcami wojennymi.

Rosjanie załadowali nas na ciężarówki i przewieźli do lasu katyńskiego. Tam kazano nam opuścić samochody i zaczęto ustawiać w kolejce. Było nas bardzo dużo. Ja stałem w środku. Zaczęto nas rozstrzeliwać. Widziałem moich kolegów, jak upadali od kul rosyjskich żołnierzy. Ogarnął mnie strach i niepokój. Wiedziałem, że to koniec mojego życia. Postanowiłem się ratować. Zacząłem się bardzo wolno przesuwać do tyłu. Tam stały ciężarówki, które nas przywiozły. Żołnierze rosyjscy pilnowali, żeby nikt nie uciekł.

Nastąpiła nagła zmiana pogody, zaczął padać śnieg z deszczem, zerwał się silny wiatr. Pogoda jednak naszym oprawcom nie przeszkadzała, ciągle rozstrzeliwano moich kolegów. Słyszałem strzały i jęki upadających żołnierzy.

Żołnierze rosyjscy pilnujący polskich jeńców skazanych na śmierć, schowali się przed śniegiem i deszczem do ciężarówek. Wtedy postanowiłem, że muszę uciekać przed niechybną śmiercią. Las nie był moim sprzymierzeńcem. Rosjanie zaczęli do mnie strzelać, kule padały koło mnie, ale żadna mnie nie trafiła, bo jak to mówią: Żołnierze strzelają, a Pan Bóg kule nosi. Las stawał się coraz bardziej gęściejszy, nie byłem już tak widoczny, lecz ciągle do mnie strzelano. Uciekałem przed siebie coraz dalej i dalej. Głosy karabinów, które rozstrzeliwały moich kolegów, zaczynały milknąć.

Szedłem dzień i noc. Byłem zmęczony i głodny, ale nie poddawałem się. Myślałem, że umrę ze zmęczenia i zimna. Las zaczął się rozjaśniać. Na skraju ujrzałem chatkę, w której paliło się światło. Pomyślałem, że to jest moje wybawienie. Podszedłem do okna i zapukałem. Odezwał się męski głos w języku rosyjskim i zapytał kim jestem. Opowiedziałem wszystkim domownikom swoją historię. Oni nakarmili mnie i przygotowali łóżko do spania.

Rano gospodarz drogę do zagrody wysypał pieprzem , aby psy nie wytropiły mnie. Następnej nocy gospodarz zaprzągł konia do wozu i odwiózł mnie do swojego kolegi, kilkanaście kilometrów od rzeki Bug. Podziękowałem mu za okazaną dobroć i zrozumienie.

W nowym miejscu też przyjęto mnie bardzo serdecznie. Byłem wzruszony gościnnością Rosjan. Nie mogłem zrozumieć tego, że jedni Rosjanie rozstrzeliwują niewinnych ludzi, a drudzy, nawet igrając ze śmiercią, potrafią bezinteresownie pomagać. Jednak ja, pomimo ich serdeczności, chciałem jak najszybciej dostać się na drugą stronę Bugu. Pragnąłem znaleźć się na polskiej ziemi.

Następnej nocy w pobliże rzeki przyjechaliśmy konno. Dalej szliśmy pieszo, zagajnikiem. Widzieliśmy rzekę i słyszeliśmy szum wody. Przystanęliśmy w zaroślach. Czekaliśmy, aż przejdzie patrol rosyjskich żołnierzy, gdyż Bug był granicą polsko- rosyjską. Wyciągnęliśmy z zarośli starą łódź i położyliśmy ją na wodzie. Z pomocą dobrych ludzi znalazłem się na polskiej ziemi, ale tu byli już Niemcy, którzy zabrali mnie do strażnicy. Tam byłem przesłuchiwany. Sprowadzono komisarza niemieckiego z tłumaczem. Po długich przesłuchaniach ustalono, że będę świadkiem, jak Rosjanie mordowali polskich jeńców wojennych.

Potem zostałem przewieziony do pracy w Niemczech. Tam pracowałem na roli do końca wojny. Po wojnie przyjechałem transportem kolejowym do Polski. Wróciłem do Wielkopolski i tam założyłem rodzinę. Prowadziłem gospodarstwo rolne i pracowałem w cegielni. Nikomu o Katyniu nie mówiłem, bałem się służb komunistycznych. Ludzie tacy jak ja ginęli bez śladu.

Bóg jednak o mnie nie zapomniał. Wynagrodził mnie dobrym zdrowiem, długim życiem i cudowną rodziną i za to bardzo Mu dziękuję.

Tę historię swojego życia opowiedział mi pan Franek, który zmarł w tym roku, mając 97 lat. A ja postanowiłem się z wami nią podzielić. Zrobiłem to po to, aby pamięć o tamtych czasach była ciągle żywa i nigdy nie zaginęła.

Stanisław Kasprzak

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments