Przeszłość wsi

dwór-lututowskiWśród wielu opracowań historycznych opisujących życie ludzi w przeszłych wiekach najczęściej opisuje się życie szlachty, kleru, mieszczaństwa natomiast mało, kto zajmuje się życiem i historią chłopów.

 

A jeśli już to są to najczęściej opisy zbiorowego życia mas chłopskich ze szczególnym uwzględnieniem tych, co się wybili, wzbogacili, czyli niejako awansowali do wyższej klasy społecznej.

Natomiast 90% narodu tworzącego, obyczaje, wierzenia pozostaje bezimienne. Z nastaniem czasów Jagiellonów prawa chłopów były stopniowo ograniczane. Stopniowo likwidowano sołtysowstwa. Wprowadzano pańszczyznę rosnącą od paru dni w roku do 5 – 6 dni w tygodniu. Przypisano chłopa do ziemi. Ani on ani jego dzieci nie miały prawa opuścić rodzinnej wsi bez pozwolenia pana i władcy. Na porządku dziennym była chłosta, dyby, prawo pierwszej nocy.

Za zabicie poddanego prawo przewidywało symboliczną grzywnę.
Czytać lub pisać najczęściej umiał organista, szynkarz, kowal, młynarz, czyli przedstawiciele wolnych zawodów. Po wsiach historią było to, co była w stanie zachować pamięć ludzka. Były to czasy, kiedy od rana do wieczora trzeba było pracować na pańskim.

Ludzie wspominają ekonomów, nielitościwych dzierżawców, karbowych chodzących z batami. Chłop dla pana był nikim. Często podczas polowań tratowane były chłopskie pola. Były to też czasy nieszczęść, epidemii, chorób i głodu. W końcu przyszedł czas uwłaszczenia.
Ziemia była żywicielką a praca, skrzętność i gospodarność decydowała o tym czy dzieci nie będą głodne.

Chłopi otrzymali ziemie najsłabsze a jeszcze trzeba było tą ziemią obdzielić wszystkie dzieci. Gospodarstwa były coraz to mniejsze a rąk do pracy na wsi dużo. Gospodarzem był tylko ten, kto tę ziemię pokochał i uszanował.

Jeśli już ktoś zarobił jakiegoś grosza to ściskał ten pieniądz, żeby dokupić krowę, gruntu lub pobudować chałupę. Wszystko, co było im potrzebne starali się robić własnymi rękoma.
Dom budował cieśla, którego narzędziami była piła i siekiera. Dach kryty był słomą lub drewnianymi gontami wykonanymi przez skudlorzy.
Beczki, wiadra, kierzonki, konewki robił bednarz z drewnianych klepek. Koszyki, kipy, pojemniki na zboże, pukoszki do wozu plótł koszykarz z wikliny. Uprząż dla konia sporządzał rymarz.

Jak ktoś chciał mieć coś na grzbiet włożyć to hodował owce lub siał len.
Len trzeba było zżąć, suszyć, potem moczyć i znowu suszyć. Następnie się go łamało, czesało a potem kobiety przędły go długimi wieczorami na wrzecionach lub kołowrotkach. Jak płótno miało iść na sprzedaż to je często bielono. Polegało to na tym, że moczono je w wodzie a potem rozkładano na trawie i tak po tygodniu lub dłużej płótno stawało się białe.

I tak było z prawie z każdą czynnością. Zboże zżęto ręcznie. Wymłócono cepami. Czyszczono na wietrze lub w młynku. Mielono na wiatraku lub w żarnach.
Z lnu kręcono sznurki i powrozy. W pniach dłubano niecki, koryta i łodzie. Kiedy przychodziły grady, ulewy, przymrozki lub susze ziemia nie rodziła. Ludzie zjadali wszystkie zapasy a potem się żywili tym, co znaleźli.

Latem grzybami, jagodami i malinami. Jedzono też lebiodę, pokrzywy, szczaw, oset. Do mąki mieszano mąkę robioną z kory brzozy, lipy, żołędzi, bukwi, perzu, skrzypu, korzeni tataraku.

Ci, co stracili gospodarkę i wszelką nadzieję wyjeżdżali za ocean. Do Stanów Zjednoczonych, Kanady, Brazylii. Ci, co mieli kawałek ziemi i dach nad głową jeździli na „saksy” do Dani, Belgii, Niemiec lub Francji.

Potrafiono się też bawić w tamtych czasach. Nie było jeszcze radia, telewizji, magnetofonu i dzięki temu każdy znał jakieś piosenki, melodie i opowieści. A jak ktoś znał tych przyśpiewek i piosenek dużo tu był we wsi szanowany i zapraszano go na pierzoki, majówki, wesela, bo umiał zagadać, zaśpiewać i wszystkich zabawić.

W cenie też byli wszelkiego rodzaju muzycy jak; skrzypkowie, basiści, klarneciści, bembniorze. Bez nich nie odbyłoby się żadne wesele ani majówka. Często też ludzie śpiewali. Jak było im smutno czy też wesoło na duszy. Śpiewano przy pracy, idąc przez wieś, czy też wieczorem, kiedy echo się niosło po rosie.

Każda dziewczyna marzyła o zamążpójściu. Po to by bardziej przypodobać się chłopakom starała się uchodzić za porządną, gospodarną i mieć ładniejszą chałupę. Dlatego młode panny starannie bieliły izby w domu. Przyozdabiały kolorowymi wycinankami. Która umiała ładnie haftować to przyozdabiała swoją koszulę, fartuszek gorset a również ręczniki, poduszki, pierzyny w kolorowe wzory roślin, kwiatów. Niekiedy bogatsi gospodarze, czy też panie z dworu zlecały tego typu prace wiejskim dziewczynom lub brały je w tym celu do dworu na pokoje.

Przed godami w każdej izbie szykowano gaik, sadek lub też połaźniczkę. Była to najczęściej gałązka sosny przybrana we wstążki ozdoby z papieru, bibuły, małe światy, pająki. Wieszano na niej ciastka, jabłka, orzechy i wieszano u stropu pośrodku pokoju.
W późniejszych czasach poałźnik zastąpiła choinka, która przywędrowała do nas z Niemiec w okresie międzywojennym.

Inną ozdobą wiejską są pająki. Ludzie widzieli w kościołach i na dworach piękne żyrandole. Ich namiastką są pająki robione z nici, słomy, wydmuszek, fasoli, bibuły i różnych innych dostępnych na wsi surowców.

Do dziewczyn należało też majenie izby w święto Matki Zielnej, dyngusowych wózków na Wielkanoc, plecenie i przyozdabianie dożynkowego wieńca po zebraniu plonów.
Innym zwyczajem sięgającym w czasy przedchrześcijańskie była Kupałnocka zwana też Nocą Świętojańską. W wilię najdłuższego dnia w roku dziewczyny wiły wianki i wśród ognisk, tańców i śpiewów puszczały go na wodę. Z zachowania się wianka wróżyły sobie, jaki los ich spotka w ciągu roku. Czy znajdą chłopaka i wyją za mąż? Samo palenie ogni miało oczyszczać ludzi i zabezpieczać przepędzane przez popioły bydło przed chorobami.

Każde święto wiązało się z pewnymi tradycjami. Karnawał, post, ostatki, Wielkanoc, zielone świątki, wilie Jana, Andrzeja, Katarzyny. Tak jak mamy różne stroje regionalne, gwary, tak i w różny sposób obchodzono święta i na różny sposób je sobie tłumaczono.
Tak jak i dzisiaj ludzie chorowali, ale na lekarza mało kogo było stać. Częściej stosowali dawne wypraktykowane sposoby. Pili zioła, modlili się, odczyniali uroki. Jeśli to nie pomagało chodzili do bab, zamawiaczy. Ci modlili się, okadzali, dawali różne zioła i często to pomagało. Każda większa wieś miała kogoś takiego. Mógł to bić mężczyzna lub kobieta. Pomagał tylko ludziom lub też i zwierzętom. Leczył, masował, nastawiał lub przepowiadał przyszłość.

Teraz ludzie się z tego śmieją i mówią, że to były zabobony, ciemnota, głupota chłopów. Czy mamy tak prawo mówić? Przecież jeszcze w połowie XVIII wieku na naszym terenie , mieliśmy procesy o czary. O to niezbyt chlubne „pierwszeństwo” ubiegają się Szadek, Łubnice i Wyszanów.

Czyli jeszcze 250 lat temu prawo, kościół i nauka dopuszczała istnienie praktyk szkodzenia innym ludziom. Po dziś dzień możemy oglądać w telewizji jak przedstawiciele episkopatu dyskutują o potrzebie kształcenia księży egzorcystów i potwierdzają możliwość opanowania człowieka przez demona.

To nie na wsiach ale w miastach mamy dziesiątki a może setki specjalistów czakram, igieł, woskowań, różdżek, energetyzujących i przepowiadających. I to nie mieszkańcy wsi ale panie po studiach są częstymi ich wiernymi klientkami.
Czym się taki specjalista różni od wiejskich bab? Głównie tym, że jakieś centrum dało mu dyplom, że umie leczyć. Można uczęszczać na różne kursy i szkolenia doskonalące. Człowiek w świecie dzisiejszym też potrzebuje nadziei, magii, chce mieć złudzenia. Z drugiej strony parapsychologia stała się nauką.

W różnych laboratoriach doświadczalnych potwierdzono zjawiska; telepatii, psychokinezy, różdżkarstwa, oddziaływania na drugą osobę lub zwierzę za pomocą sugestii lub aury. Potwierdzono też przypadki niewytłumaczalnego pojawiania się zjawisk w postaci zarysów zmarłych osób, dziwnych odgłosów, ognia, wody i różnych przedmiotów.
Dawne zabobony w nowych formach dzieją się również w epoce podboju kosmosu. Jak wytłumaczyć zjawiska latających talerzy? Najbardziej niesamowite są opisy spotkań III stopnia z istotami pozaziemskimi. Istoty te najczęściej pokazują się tylko jednej osobie i często przekazują jej posłanie dla ludzkości a potem wymazują to z jej pamięci tak, że dopiero wprowadzenie w stan hipnozy jest w stanie ujawnić fakt kontaktu i teść posłania.

Według tych przekazów istoty z kosmosu przyjmują różne formy. Są podobne do ptaków, meduz, ludzi, małp. Bywają wzrostu małego, średniego, ludzkiego, dużego. Koloru mogą być szarego, białego, zielonego, mogą być wielobarwne lub prześwitujące. Z tego należałoby wysnuć wniosek, że ostatnie 20 lat to istna inwazja kosmitów na Ziemię.
Co ciekawe wszyscy oni przylatują wielkim nakładem sił, środków i czasu na Ziemię tylko po to żeby się pokazać jednej osobie i potem odlecieć. Czy można wymyślić większą bzdurę?

Wytłumaczenie jest jedno. I nie wiem czy można je nazwać kalectwem czy geniuszem umysłu ludzkiego? Po prostu ludzka jaźń kreuje jako namacalne, słyszalne, widoczne swoje tęsknoty, marzenia, wierzenia. Dlatego dawne diabły i czarownice zostały zastąpione talerzami i kosmitami. Stare cuda i uzdrowienia zastąpiły nowe.

Świat wsi i jej tradycji powoli zanika i odchodzi do przeszłości. Coraz mniej ludzi pamięta dawne czasy. Umierają melodie, piosenki i przypowieści. Mamy jeszcze placówki muzealne, twórców ludowych i etnografów pasjonatów. Ale z roku na rok coraz mniej się o nich mówi, pisze, pokazuje w telewizji i coraz mniej na ten cel przeznacza pieniędzy.

Spróbujcie w księgarniach kupić prawdziwe polskie bajki. Są tylko „dyżurne”, „O Czechu, Lechu i Rusie” i „O krasnoludkach i sierotce Marysi”. Gdzie się podziały dawne bajki, podania i legendy góralskie, kaszubskie, mazowieckie, śląskie i inne? Gdzie zginęło cało bogactwo rdzennych wierzeń?

Odkąd otwarliśmy nasze granice i gospodarkę, większość gazet, rozgłośni, stacji telewizyjnych wykupił obcy kapitał. Dla niego „polskość” to pojęcie obce.
W sposób dla nas prawie niezauważalny ktoś wyrwał nam część naszych korzeni a my nie protestowaliśmy. Nie bronimy się. I co z tego, że unijni humaniści mówią o europie ojczyzn. Kapitał nigdy nie miał ojczyzny. Na nic wszystkie uchwały i deklaracje.
Jeśli mamy być Polakami, to ojczyzny będziemy mieli tylko tyle ile zdołamy zmieścić jej w swoim sercu.

Nauczyciele często mówią, że o polskości świadczy znajomość literatury, języka ojczystego, czy historii. Ja bym powiedział więcej, waszą ojczyzną jest również tradycja dawnej wsi, wierzenia dziadków i ojców, gwara, piosenki, legendy i zabobony.

Dzisiaj już doszło do tego, że jeśli pytamy dzieci, czym się różni troll od elfa, dżina czy gnomna to dzieci mniej więcej o tym wiedzą. Ale jeżeli zapytać, czym się różni plonek od zmory, strzygi lub południcy to żadne dziecko nie potrafi powiedzieć. I co z tą polską? Co ją dali nam ojcowie, co ją nam uczyły matki? Czy nie powinniśmy we własnym zakresie w każdej gminie, szkole, organizacji ratować tego, co jeszcze zostało? W miastach często niechętnie patrzą na kulturę wiejską.

O wiele bardziej cenią dawnych kompozytorów, pisarzy, malarzy. Mówią o kulturze wysokiej. Godnej szacunku i podziwu. Była to w przeszłości kultura klas posiadających. Czyli „pańska”. Co gorsza tego typu „fachowcy” od kultury zabierają głos lub piszą w środkach masowego przekazu i często ci, co decydują o polityce kulturalnej im ulegają. Przyjmują ich sposób myślenia za swój własny. W efekcie różne rady, zarządy i wydziały hojną ręką przydzielają granty, stypendia i środki finansowe dla menedżerów kultury wysokiej. Bo przecież oni tak płaczą. Tyle robią i tacy są biedni.

Natomiast dla 90% mieszkańców wsi i małych miasteczek już tego miejsca
w sercu brakuje. Kiedy do pańskich klamek trafia jakiś zespół lub ośrodek kultury
z prowincji to najczęściej usłyszy, że przepraszamy ale mamy trudności, limity i że dla wszystkich nie starczy. A jak ma starczyć kiedy większość środków trafia do dużych aglomeracji?

Mówi się, że w Polsce 7% ludzi zawłaszczyło 80% majątku narodowego a najbiedniejsze 30% dysponuje jedynie 2% majątku. Wydaje się, że w kulturze sytuacja wygląda podobnie.
A chciałoby się rzucić hasło „galernicy kultury niskiej i upadłej łączcie się”. Też jesteście ludźmi i macie swoje prawa.

W tym kraju 80% ludzi nie chodzi do kin, teatrów, oper bo są na to za biedni. Czy muszą być z urzędu pozbawieni jakiejkolwiek kultury? To dla nich jedynym urozmaiceniem szarego dnia są kapele, recytacje, majówki, festyny. To oni tworzą sztukę amatorską ludową i dzięki niej ich życie zaczyna mieć sens, staje się barwniejsze.

Ten spór o kulturę nie jest tematem nowym. Około 200 lat temu doszło do sporu klasyków z romantykami. Pierwsi twierdzili, że tak naprawdę liczy się tylko kultura europejska, wywodząca się z tradycji starogreckiej i rzymskiej. Był to system wartości oparty na kompleksie wyższości uprzywilejowanych warstw społeczeństwa. Takiemu widzeniu kultury przeciwstawiali się romantycy, którzy za naprawdę autentyczną uważali kulturę chłopską i miejskiego plebsu. Konflikt ten trwa po dziś dzień. Co jakiś czas możemy przeczytać w prasie artykuły nacechowane poszlacheckimi i mieszczańskimi atawizmami w stosunku do chłopa i kultury ludowej.

W skrajnych przypadkach wypowiedzi te są pełne niechęci, jeśli nie wrogości. Bardzo ciekawe przykłady takich wypowiedzi przytacza Aleksander Błachowski
w 3 i 4 numerze „Sztuki Ludowej” z 1999 roku. Tekst z „Polityki”;

„Folklor przestał być elementem polityki państwa, czyli mówiąc mocniej, państwową utrzymanką.(…) Dlaczego nie pogodzić się z myślą, że młodzież na wsi woli dziś zakładać kapele rockowe a nie orkiestry dęte, a muzykę techno przedkłada nad mazurka i oberka”.

Inny autor napisał; „Skanseny żywią się śmiercią tradycyjnej wsi wraz z jej tradycyjnie nastawionymi mieszkańcami(…)Skanseny są więc martwymi wsiami, chyba że ktoś wpadnie na pomysł, jak trupa ożywić”. Ciśnie się pytanie; czy ktoś ważyłby się napisać, że zamki królewskie w Krakowie i Warszawie to trupy lub, że pałac Potockich w Łańcucie żywi się śmiercią arystokracji.

Inni autorzy ogłaszają całkowity upadek kultury ludowej. Zarzucają, że to co nazywamy kulturą ludową to tylko nieudolne naśladownictwo kultury wyższych warstw społeczeństwa. Stroje ludowe są tylko naśladownictwem mundurów wojska i policji państw zaborczych.

W odpowiedzi na krytyką można przytoczyć wypowiedź prof. Jana Stanisława Bystronia; nie ma jakiejś jednej, jednolitej kultury narodowej, która mogłaby być ważnym dla wszystkich wzorem. Kulturę narodu porównuje się z szeroką rzeką, która powstała z wielu źródeł i wielu dopływów, zresztą jako zjawisko żywe wciąż jest wzbogacana nowymi elementami z których każdy obejmuje określoną część narodu.

Najstarsza była przedchrześcijańska kultura plemienna. Z czasem powstały dwa nurty; rycersko – szlachecki i ludowy. Przez wiele lat oba te nurty miały wiele cech wspólnych ale gdzieś od XVI wieku nurt ludowy pozostał wierny tradycji plemiennej i to obroniło go później przed rusyfikacją i germanizacją. Zaś nurt szlachecki chłonął nowinki z Zachodu i ulegał wpływom Wschodu.

Pomimo wielu przemian i wysiłków kościoła zwalczającego dawne pogańskie zwyczaje na wsi zachowało się wiele elementów dawnych obrzędów. To właśnie wieś stała wiernie przy wierze ojców, kulturze i języku polskim.

Panowie jeździli za granicę. Mówili po francusku, angielsku, niemiecku. Przywozili do kraju francuskich kucharzy, angielskich krawców, niemieckie bony. Prowadzili dyskusje najczęściej o sztuce zagranicznej.

A jeśli Polacy przez 120 lat niewoli zachowali język, religię i narodową tradycję to zasługa wsi polskiej i chłopstwa. Dziedzictwo narodowe będzie tylko pustym frazesem, jeśli nie będziemy go tworzyć ciągle od nowa, wzbogacać ciągle od nowa, o elementy z własnego regionu i rodzinnego domu.

Jest to świat tak bogaty, że możemy z niego czerpać pełnymi garściami.
Świat do odkrycia. Temat do kręcenia filmów konkurującymi z „Hary Poterem”
lub „Władcą Pierścieni”.

Wacław Zabłocki

Ten wpis został opublikowany w kategorii Wieruszów. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments