Felieton naszego kuzyna

felietonPotrzebujemy potrudzenia swojej obecności wśród innych. Zaznaczenia, że jesteśmy tutaj i gotowi jesteśmy rozsiewać wokoło siebie dobre uczynki. Rozsiewać swoje pozytywne cechy. Popisywać się pięknym śpiewem, czy umiejętnością składania zdań i docierania przez to o najbardziej tajemniczych miejsc w duszy innych ludzi. Albo po prostu lepiej od innych dobrze kopiemy piłkę w stronę bramki.

 

Dlatego poszukujemy zwycięstwa. Chcemy zwyciężać. Ale cóż to byłby za świat, w którym byliby sami zwycięzcy. To tak jakby byli sami przegrani. Bo wśród zwycięzców zaczęłaby się niezdrowa rywalizacja. Co z reguły zawsze ma miejsce. W końcu podporządkowujemy się regule, że aby okazać się lepszym zawsze ktoś zmuszony będzie zdecydować się na jakiś faul.

Dlatego mistrzostwa Europy w piłce nożnej wywołują we mnie tak wiele mieszanych emocji. Bo niby chciałbym, żeby drużyna kraju, z którego pochodzę doszła jak najwyżej. Ale kiedy tak spojrzę głęboko w oczy tych innych, co tak samo owinięci flagą podążają do celów najwyższych i pragną by ich drużyna doszła do mistrzostwa i modlą się do naszego wspólnego Boga.

Wtedy próbuje zrozumieć istotę Boga. Kim on musi być, gdy tak wszyscy modlą się o to samo, a tylko jeden wybrany może dosięgnąć szczytu? Może kiedy trwają walki na arenach sportowych Bóg się odwraca i wychodzi na swoje łąki niebiańskie, z siatką na motyle? I nie słucha takich pośrednich modlitw, myśli sobie, a niech ci tam sobie walczą, co mi po tym, bo czy Niemcy są gorsi od Francuzów? Tylko co z modlitwami, jeżeli się w tej samej sprawie mają rozbieżne intencje?

Czy jest to przypadek, a nie działanie sił obcych. Przypadek.

Występ Polaków moim zdaniem, to właśnie taki przypadek. Jeden karny więcej i ogólnonarodowe pianie trwałoby dłużej. A tak jedno złe kopnięcie piłki przewraca, wieloletnie przygotowania. Podważa fakt, tak wielkich nakładów poczynionych dla osiągniecia jak najlepszych wyników. Doszliśmy do ćwierćfinałów, niby najlepsze osiągniecie, ale co to za osiągniecie kiedy zatrzymano nas w połowie drogi, i nasz narodowy duch i skłonność do poświęceń, nagle została zatrzymana?

Co mnie najbardziej niepokoi, to to, że daliśmy się włożyć w schemat, że graliśmy tak, żeby bardziej nie przegrać, niż wygrać, że podczas mistrzostw, nie pojawiła się w polskim zespole, żadna nowa twarz, ikra nie wyskoczyła, ponad poziom zwierciadła wody, ale zawładnął nami strach, że możemy bardziej stracić niż zyskać, to on spowodował, że nie rozbudziliśmy naszych fantazji, ale staliśmy się wyrachowanymi starcami, którzy nie przegrali żadnego meczy, a znaleźliśmy się na aucie.

I to, że trener, nie rozbudził w zawodnikach rezerwowych lwiego pazura, nie natchnął ich nadzieją na sukces, ale opowiadał przez kilka meczów ile mogą stracić zabijając w tym istotę sportu, który powinien być sztuką, a nie biznesem. Mamy może trzynastu zawodników, nie mamy rezerwowych, a mocno drużyna to właśnie taka, która ma wielu następców, a nie tylko kilku wybranych, Chciałbym się mylić, ale ogarnia mnie strach, że właśnie zaczął się koniec kolejnego mitu.

 

Jędrzej Kuzyn

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments