I po wyborach

I po wyborach, aż chciałoby się zakrzyczeć: święta, święta i po świętach. Ale niestety nie jest to tak prosto. Niektórym co prawda udało się, już w pierwszej fazie zdołali zostać pierwszymi, czyli wójtami, prezydentami czy burmistrzami. I mają problem z głowy. Nie muszą wysilać się, tak bardzo się starać, że zdeterminowani obrażać kontrkandydata Ale niektórym się jeszcze nie udało. Muszą ścierać się z przeciwnikiem w drugiej turze. Na początku te grzeczności, te uściski, świadczą, że dobrze znamy kulturę polityczną.

Tylko czasami się nie udaje, następuje zmęczenie materiału i słoma wychodzi z butów. Szczególnie wtedy kiedy trzeba poszukiwać się koalicji. Tworzyć je na siłę i czasami wbrew własnym przekonaniom. Przecież zawsze istnieją takie dobra, dla których warto jest poświęcić nawet własne ambicje. Na ile interes społeczny jest ważniejszy od interesu, który można posiąść osadzając się na dochodowych stołkach, dopiero czas pokaże?
Zastanawiam się nad ostatnią kampanią. Czy w nią powinni aż tak bardzo angażować się politycy z najwyższych stołków?

Czy premier, ministrowie, szefowie wszystkich partii, posłowie muszą przestawiać swoje programy tak, jakby to były wybory do parlamentu? Zgadzam się z tym jak najbardziej, że to parlament powinien wyznaczać ogólne trendy ustrojowe, ocierające się o konstytucja, czy nawet jej zmianę. Ale na dole należałoby pozostawić ludziom wolność wyboru. Jak najmniej polityki na nizinach. Co zresztą potwierdzają notowania wszelkiego rodzaju niezależnych, bezpartyjnych komitetów wyborczych na poziomach gmin i powiatów.

Największe obawy moje budzi fakt, że samorządy nie powiązane nicią polityczną z linią aktualnego rządu mogą być odsuwane od subwencji centralnych i w nowy sposób nasz kraj może być podzielony na Polskę A i Polskę B, tylko, że tym razem role się zamienią, teraz ci co byli Polską A, zostaną Polską B i odwrotnie.

I jeszcze jedna refleksja wynikająca z obserwacji prowincjonalnej, gminnej sceny politycznej. Czy dwukadencyjność nie jest przeszkodą? Bo wybrany wójt czy burmistrz w większości przypadków już w następnych dniach po nominowaniu przystępuje do kampanii wyborczej i taka kampania trwa przez cztery lata, a teraz nawet trwać będzie przez pięć. A gdyby taki burmistrz czy wójt wiedział, że na następną kadencję będzie czekał w fotelu rezerwowym.

To nie musiałby się tak bardzo się wdzięczyć, tak starć, tak promować i żyć w tym ciągłym lęku, że może jednak za mało dokonał? Za mało dla tych, od których tak wiele zależy. I oprócz inwestycji skupi się również na promowaniu kultury, a nie organizował drogich i ale mało wartych koncertów, żeby przekupić prosty elektora. bardziej budował elity niż wdzięczył się przed pozbawionymi gustów wyborcami. Czas leczy głupotę i wynosi wartości, taka myśl mi przyszła do głowy.

Nie jako najlepsze rozwiązanie, ale podkreślenie pewnych zagrożeń związanych z uzależnieniem się od wybranego stołka. W takim przypadku nowy naczelnik myślę, że bardziej będzie skupiał się na zarządzaniu i za kolejne pięć lat wyborcy, kiedy sobie o przypomną sobie jego dokonania mogą go wybrać ponownie. Czas bowiem pozwala właściwie ocenić dokonania. I jeżeli sprawdził się jako zarządzający na pewno go przywrócą na stanowisko. I ten wybór będzie naprawdę autentyczny i dostarczy o wiele więcej satysfakcji wybranemu w ten sposób naczelnikowi.

Jędrzej Kuzyn

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments