Moje dzieciństwo w Lututowie

Urodzeni po II wojnie światowej mogli dorastać w pokoju, nie wiedzą czym jest tak naprawdę wojna, jak wyglądało codzienne życie pod jarzmem niemieckiej okupacji. Dzieciństwo to najpiękniejszy okres w życiu człowieka, pełen beztroskiej zabawy, nadziei, ufności i miłości. Wybuch wojny sprawił, że świat ten przestał istnieć, zastąpiły go groza i codzienne okrucieństwa. Chciałabym przedstawić Państwu wyjątkowe świadectwo mieszkanki Lututowa Pani Aliny Wiktorii Rydel z d. Duś (1933), która dorastała tutaj w tym tragicznym czasie.

Kochanym wnukom
z wyrazami miłości.

Tym pisaniem chcę Wam przekazać mój świat i chcę Was zachęcić do refleksji nad tym co było i nad rzeczywistością, w której żyjecie. Chcę objąć myślą czas, którego ramy wyznaczają
daty 1939 …1945 …. Będzie to zaduma nad plątaniną miejsc, wydarzeń i przeżyć własnych.

Alina Wiktoria Rydel
z domu Duś

cd.

Rok 1945- bardzo sroga zima

Rosjanie wyzwalają Polskę. Późnym popołudniem 20 stycznia rosyjska szpica dotarła do Lututowa. Poszukują odpowiedniego i bezpiecznego miejsca dla swojego Generała. Nasze mieszkanie odpowiada. Życzyli sobie miejsca w sypialni i wygodnym łóżku. Mamusia przygotowała ładną białą haftowaną pościel. Pokój podobał się Generałowi. W drugim pokoju i kuchni spało na podłodze po sześciu żołnierzy. Babcia opowiadała, że chrapali tak głośno, słychać ich było na ulicy. Mamusia przyszła z zapytaniem, czy dobrze się spało? Generał przedstawił się ,, Jestem Generał Popławski. Spało się świetnie. Wy mieszkacie jak burżuje,,. ( powiedział po polsku ). Podziękował jeszcze raz.
Służba przyniosła śniadanie i zaraz wyjechali. Front dalej szedł. Żołnierze maszerowali, od czasu do czasu jechało jedno auto.
Ludzie witali serdecznie, była nadzieja na Wolność. W zimie mrok zapada wcześniej. Z daleka słychać było odgłosy i huki. Na horyzoncie wisiały piękne lampiony w kształcie choinek, pomarańczy. Pięknie to wyglądało, nie wiedzieliśmy co to znaczy i gdzie to jest. Gdy Niemcy przegrywali wojnę, okazało się, że to był bombardowany Breslau (Wrocław). Niemcy nie chcieli oddać miasta, a Rosjanie idą dalej. Trwa front. Po wojnie niemiecki ksiądz Paul Peikert wydał książkę pod tytułem. „Kronika dni oblężenia Wrocław 22. 1.1945„.

Koniec wojny 1945 rok

Pierwsze tygodnie wolności. Radość nie do opisania. Niemców już nie ma. Nie boimy się, nosimy biało czerwone chorągiewki. Wolność… wolność… Zaczynają organizować szkoły. Jest zapisywanie dzieci. Jaka to radość, nie trzeba się bać. Kto tej traumy nie przeżył, nigdy nie zrozumie.
Okazało się, że w Polsce jest wielki analfabetyzm. Nauczyciele podejmują się uczyć te osoby, które nie umieją się podpisać. Okazało się, że tymi osobami wypełnione były dwie klasy szkolne.
Smutne to.

Zaraz po wojnie organizowało się szkoły

Młodzież według lat, ale też według wiedzy. Pamiętam, że w mojej klasie nagle znaleźli się chłopcy jacyś dorośli. (później dowiedzieliśmy się, że to byli chłopcy z lasu). Od półrocza już byli przeniesieni do klasy o rok starszej. Byli różni nauczyciele, nie miejscowi. Sporo było nauczycieli z powstania Warszawskiego. Między innymi był wspaniały nauczyciel muzyki Pan Chojnacki. Założył chór szkolny. Tak potrafił urozmaicać śpiewanie, muzyką nas zainteresować. Przygotowujemy chór na występ. Jesteśmy przygotowani. Nie ma Pana Chojnackiego, nie przyszło też dwóch chłopców ze starszej klasy. (już oni nigdy nie przyszli).
Nie było nam wolno na ten temat rozmawiać.
Robiły się znów, jakieś gorsze czasy.

Otwierają się małe sklepiki. Ludzie organizują się. Trzeba jakoś pracować, trzeba żyć.
Mój tatuś choruje, ciągle przychodzi dr. Bąk i mówi mamusi ,,To jest straszna nerwica, stres w którym żył i pracował pięć lat. Musi odpoczywać. Odpoczywanie też tatusiowi wiele nie pomaga. Leczenie trochę trwa. Leżenie w łóżku źle wpływa na bezczynność.
Martwi się, co i jak zorganizować, by zacząć od zera. Etos ojca i obywatela dominuje. Z każdym dniem trochę lepiej czuje się. Rozmawia z rolnikami, nasunęła się myśl, z której skorzystał. W czasie wojny nie było odstrzału zwierząt. Nie będę wchodziła w każdy szczegół. Tatuś w krótkim czasie zorganizował pracę, zatrudnił 12 – 15 osób, założył garbarnię. Sprowadził z Łodzi garbarzy, kuśnierzy. Szukał w Łodzi odpowiedniego pomieszczenia na sklep z futrami. Ludzie chętnie pracowali, byli bardzo zadowoleni. Teraz szuka auta do transportu. Auto też łatwo przychodzi, u gospodarza w stodole stało auto. Zabrakło benzyny. Niemcy uciekając porzucali auta. Kilka miesięcy trwała praca i już przynosiła efekty. Ale tatuś nie lubi bezczynności. Sklep dobrze prosperował. Rok 1950 zrobił to co zrobił. Rodzice organizują się by otworzyć szkołę średnią. Udało się załatwić osobę z wykształceniem wyższym.

 

Pani dr. filozofii Zofia Szymanowska
Wspaniała organizatorka. Pomogła stworzyć szkołę. Została dyrektorem szkoły w Lututowie. Lubiła młodzież, młodzież odwzajemniała się. Lubiła porządek, punktualność.
Młodzież ubrana była; dziewczynki granatowa spodniczka, biała lub granatowa bluzka, tarcza szkolna na lewym rękawie, beret granatowy z tarczą. Płaszcze czy kurtki też granatowe z tarczą. Chłopcy podobnie; czapki uczniowskie z tarczą. (Ten wyjątkowy strój wyróżniał ucznia i dodawał dumy). Lubiła obserwować czy młodzież podporządkowuje się zaleceniom. Na ulicy, gdy uczeń zauważył z daleka, że idzie Pani dyr. to natychmiast – hyc do bramy, bo może być jutro pytany. Gdy zadane lekcje, były nie odrobione, jeżeli zdarzało to się kilka razy, to uczeń zostawał w szkole przez dwie godziny, by odrobić zaległość. Była to tak zwana koza. Kozy każdy się bał, to był wstyd.
Zdarzało się, gdy były rozmowy uczniów, po dwóch upomnieniach była „łapa” linijką po dłoni. Mogę jeszcze długo opisywać ale dziś już młodzieży i rodziców nie przekona się do słusznych tamtych lat. Tamte lata równocześnie wychowywały i uczyły kultury, i zachowania. Młodzież akceptowała te zasady. Wtedy nie było bezstresowego wychowania.

Moja ciekawość jest od dziecka

Wojna skończona. Koło kościoła ludzie kręcą się, chłopcy biegają na wieżę kościelną. Ja też z nimi lecę zobaczyć coś ciekawego. Wejście na wieże było łatwe, bo były schody, wyżej były drabiny. Pod górę jakoś się szło. Chłopcy trochę starsi pooglądali i szybko polecieli z powrotem, mnie zostawili. Ja chciałam obejrzeć miasto z góry, jednak za wysoko do okienka, z którego Niemcy obserwowali nalot bomby V 1.
Przystawiam cegły, jedną na drugą. Weszłam, włożyłam głowę do okienka, wszystko widzę. Miałam zaplecione warkocze, zawiązane wstążki koło ucha. Nie mogę wyjąć głowy. Wołam ratunku, kilka razy, nie wiem kto usłyszał, ale pomoc przyszła. Drabiny stoją prosto, jak świece. Boję się. Było dwóch mężczyzn, jeden pan pierwszy schodził, ja za nim czymś przywiązana, drugi pan trzymał mnie za nogi strasznie bałam się tej pustej przestrzeni. Byłam na dole. Mamusia już stała i czekała. Tatuś z tobą porozmawia, trochę bałam się. Rozmowy nie było, bo ja szybko poszłam spać.

Wrocław 1946
We wrześniu tego roku były już w Lututowie uruchomione szkoły. Została zorganizowana wycieczka do Wrocławia. Mój brat Edmund i ja pojechaliśmy zobaczyć nasz Polski Wrocław. Nie umiem powiedzieć co zobaczyłam, dopadł mnie taki strach, cała trzęsłam się. To było wielkie cmentarzysko, nie do opisania. Szkielety domów, ruina i strach. Myślałam, co będziemy zwiedzać? Zbliża się wieczór, przewodnik prowadzi nas ścieżką między gruzami do zbombardowanej kamienicy. Tam w podziemiu wre życie. Jemy jakąś kolację, od czasu do czasu słychać piski. To głodne szczury kręcą się. Po kolacji idziemy spać. Myśl o szczurach odbiera mi sen. We Wrocławiu byliśmy dwa dni. Pociągiem jedziemy do Jeleniej Góry. Wielka radość i oczekiwanie, jak wyglądają góry. Miasto przywitało nas serdecznie. Ludzie uśmiechnięci, miasto jak z bajki, domy stoją, nie słyszały o wojnie. Zwiedzamy dokładniej miasto. Natrafiliśmy na placyk, na którym odbywa się sprzedaż chyba wszystkiego. Ja upatrzyłam sobie małą śliczną karafkę. Pani podała mi ją. Oglądam, podnoszę szklaną zatyczkę a szyjka jest lekko wyszczerbiona. Pani mówi ,,ona była na wojnie,,. Innej nie ma. Kupiłam piękną kryształową karafkę, do dziś stoi w mojej serwantce. Gdy patrzę na tą karafkę, widzę ten placyk i ludzi spragnionych spokoju i szczęścia. W następnym dniu – wyprawa na Śnieżkę. Z dala widać, jaka ona wysoka. Jesteśmy u podnóża góry. Wchodzimy, pierwsze kroki lekkie, ale im wyżej tym gorzej, nie mamy siły dalej iść. Wszyscy byliśmy wyczerpani wojną, niedożywieni i ten ciągły stres, który towarzyszył przez pięć lat. Wróciliśmy do domu szczęśliwi i zdrowi. Z nadzieją na przyszłość .

Czas płynie ….
Nastąpiła likwidacja gimnazjum i liceum, nie znam powodu. Jestem już w Łodzi. Maturę zdałam mając 17 lat. Studiowałam farmację. Po studiach dostałam nakaz pracy do Bystrzycy Kłodzkiej. Jestem tutaj do dzisiejszego dnia.

Wspomnień Pani Aliny Wiktorii Rydel z d. Duś wysłuchała
Anna Świegot
redaktor naczelna ITP i powiatowy.pl

Zdjęcie: Zbiory prywatne

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments