Moje dzieciństwo w Lututowie

Urodzeni po II wojnie światowej mogli dorastać w pokoju, nie wiedzą czym jest tak naprawdę wojna, jak wyglądało codzienne życie pod jarzmem niemieckiej okupacji. Dzieciństwo to najpiękniejszy okres w życiu człowieka, pełen beztroskiej zabawy, nadziei, ufności i miłości. Wybuch wojny sprawił, że świat ten przestał istnieć, zastąpiły go groza i codzienne okrucieństwa. Chciałabym przedstawić Państwu wyjątkowe świadectwo mieszkanki Lututowa Pani Aliny Rydel z d. Duś (1933), która dorastała tutaj w tym tragicznym czasie.

Kochanym wnukom
z wyrazami miłości.

Tym pisaniem chcę Wam przekazać mój świat i chcę Was zachęcić do refleksji nad tym co było i nad rzeczywistością, w której żyjecie. Chcę objąć myślą czas, którego ramy wyznaczają
daty 1939 …1945 …. Będzie to zaduma nad plątaniną miejsc, wydarzeń i przeżyć własnych.

1939 rok.

To był koniec sierpnia 1939 rok. Cały dzień było otwarte okno od pokoju sypialnego. W oknie było wstawione duże radio, które coś nadawało. Dziewczynki, moje koleżanki, bawiłyśmy się lalkami, chłopcy grali w palanta. Poszliśmy spać, a radio ciągle grało ciszej, pod oknem zbierali się sąsiedzi, słuchali wiadomości. Mnie obudził głos tatusia, który krzyknął „Kazia bombardują Wieluń „. Ja wstałam szybciej od mamusi i też już byłam na dworze i słyszałam, jak lecą bomby, a potem ucichło. Niektórzy sąsiedzi też przyszli pod okno i trwały długie rozmowy.

Nasz samochód Polski Fiat przyjechał z Wielunia i całe auto było ludzi, którzy byli w bardzo długich koszulach nocnych. To byli mężczyźni. Kobiet nie pamiętam. Późnym wieczorem wyjeżdżaliśmy w nieznane. Wyjeżdżały z nami panie nauczycielki ze swoimi dziećmi, było wesoło i cieszyliśmy się, że gdzieś jedziemy. Pierwszy przystanek był w Łodzi, przespaliśmy się trochę w aucie i jedziemy dalej. Później już tak wesoło nie było. Droga, którą jechaliśmy była zatłoczona, wozy ze sporą ilością ludzi i dzieci ciągnęły krowy. Tych wozów było bardzo dużo, mnie dziwił fakt dlaczego męczą krowy.

Była to droga w kierunku Warszawy. (W latach późniejszych, rodzice powiedzieli mi, że uciekaliśmy do Rumunii). Po drodze były naloty samolotowe, szczęście było gdy znalazł się chociaż mały lasek. Nagle jest mały lasek brzozowy, tatuś szybko skręcił. I już wyskoczyliśmy z auta i chowamy się, jak kto może. Mamusia złapała mnie i przytuliła do siebie i drzewa, i zaczęła się modlić, a ja mówię ,,co mówisz …co mówisz to ja będę to też mówiła,,. Z brzozowego drzewa sypały się listki strącone przez karabin maszynowy. Spadła też w oddali jedna bomba, nie wiem dlaczego sypały się na nas odłamki.

Mnie zaczęła płynąć mała stróżka krwi, ale ja tego nie czułam, szukaliśmy się, tatuś szedł do nas zobaczył, że płynie mi krew z głowy i krzyczy ,,bandyci zabili mi dziecko,,. Natychmiast miałam zrobiony opatrunek z octu i jechaliśmy dalej. Następny nalot złapał nas, gdy zbliżaliśmy się do miejsca, gdzie było gołe pole, i tylko stała maleńka kapliczka, samolot trochę postrzelał i szczęśliwie przetrwaliśmy ten nalot. Na tym polu rosły dwa drzewa, na których było bardzo dużo śliwek. Tak pysznych i słodkich, nigdy już takich o tym smaku do dziś nie jadłam. Szczęście, że nie zbombardowali auta, może nie wiedzieli, kto jedzie tym samochodem.

Kontynuując tę historię
Jedziemy dalej, zbliża się wieczór. Nagle wojsko polskie zatrzymuje nas, zabierają auto i zabierają tatusia. Nas wysadzili i tak zostaliśmy sami na drodze, a idzie noc. W pobliżu widać było jakieś nędzne chałupki. Idziemy, moja mamusia trzymała się dzielnie i przewodziła, mówiła do swoich koleżanek ,,nie można płakać, musimy znaleźć nocleg,,. Jakoś z trudem, ale nocleg był. Warunki noclegu, nie do opisania i tragiczna ilość pcheł. To byli bardzo biedni ludzie i mieszkali w tragicznych warunkach, bez wody i studni. Wodę przynoszono nie wiem, czy ze strumyka? Ci ludzie bali się wojny tak samo jak my. Częste były naloty, więc gospodarze chowali się do schronu wykopanego w ziemi, czy tam było bezpiecznie tego nie wiem. Wywieszali obrazy święte na ścianach, by chroniły ich przed śmiercią. Naloty towarzyszyły nam kilka razy dziennie. Tak po woli przyzwyczajaliśmy się, do nalotów, do biedy do brudu, czasem do braku chleba. Mamusia miała duży woreczek cukru w kostce. Tym cukrem obdarowywała wszystkich.

Droga powrotna do Lututowa
Zdecydowaliśmy, że wracamy do Lututowa. Wszystkim zarządzała mamusia. Z gospodarzem załatwiła, furmankę, zapłaciła i wracamy. Był to zwykły chłopski wóz i jeden koń. Jedziemy bardzo wolno i bardzo długo. Po iluś kilometrach, zmiana furmanki, koń zmęczony i głodny. Za nami jest 80 kilometrów.

Mamusia wszystko organizuje, panie szykują na wozie jedzenie i picie (zwykła woda i resztki cukru w kostce, które zostały). Zmiana Furmanki. Znów udaje się załatwić transport, są dwa konie i trochę lepszy wóz. Droga monotonna, jedziemy, jesteśmy już bardzo zmęczeni, dzieci szczególnie bardzo zmęczone. Przed Łodzią znów zmiana furmanki. Jedyne szczęście, że nie ma nalotów. Co pewien czas zatrzymują nas Niemcy. Pytają skąd wracamy i dokąd jedziemy. Tych kontroli było bardzo dużo, już powoli akceptujemy, ten trudny czas, byle wrócić do domu. Mamusia znów organizuje furmankę, jedziemy dalej. Z tych wszystkich furmanek, ta była najlepsza, można było się trochę położyć. Już Łódź ale przed nami jeszcze 100 km. Szczęście dopisuje, bo nie ma już nalotów, często zatrzymują nas Niemcy, zastanawiają się skąd wracamy i dokąd jedziemy. Jakiś pan pyta – dokąd jedziecie? -Do Lututowa. -O, tam miasto zbombardowane. Trudno, jedziemy dalej. Byle do domu.

Jesteśmy już w Lututowie na rynku, radość ogromna – idzie mój tatuś.
Szaleństwo w powitaniu. Mamusia wypytuje a gdzie auto? -Zostało pod Warszawą zbombardowane, mnie udało się wrócić. To nasze tułanie trwało ponad 3 tygodnie, wróciliśmy pod koniec października. W dniu nalotu na Wieluń, samolot w powrotnej drodze rzucił bombę i zniszczył dwa domki na nieszczęście bardzo biednych ludzi.

Okupacja niemiecka

Zarządzanie niemieckie. Tatuś musiał zgłaszać się do jakiejś pracy, nie wiem do jakiej. Przyszedł czas na dzieci, i dzieci też musiały pracować. Rynek w mieście był wybrukowany kamieniami, a wokół rosły chwasty, trzeba było czyścić wszystko co zielone. Każda z nas miała jakiś mały nożyk, wycięte zielsko, składało się do koszyczka i wynosiło na specjalne miejsce.
– Porządek musi być – krzyczał po niemiecku. Jeszcze kilka miesięcy temu był Polakiem, teraz wszystko po niemiecku. Nadeszło upalne lato, upały męczyły do omdlenia. Ale życie już uczyło mnie. Na drugi dzień miałam kapelusik na głowie, kanapkę i buteleczkę wody.

Skończyły się upały, jest wrzesień. Było nowe zajęcie, maszerowaliśmy do lasu. Tam każda z nas dostała torebkę z mocnego papieru z napisem niemieckim. Ja miałam z napisem: liście maliny, Każda z nas zbierała inne liście zgodne z napisem na torebce. Następnie było wykopywanie ziemniaków. Mocniejsi chłopcy zbierali ziemniaki, a my dziewczynki napotkane kamienie zbierałyśmy i odnosiło się na wyznaczone miejsce. Po tej pracy nie było odpoczynku.

Na rynku była remiza, w tej remizie sala, w której wyświetlano filmy o zwycięstwie narodu niemieckiego. Wówczas trzeba było klaskać. Ta rozrywka powtarzała się. Były czasy, gdy Niemcy zdobywali Afrykę, to śpiewaliśmy specjalną piosenkę i były wielkie brawa. Niemcy pilnowali byśmy wszyscy cieszyli się i bili brawa. Gdy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, uczono nas kolędy świątecznej. Oczywiście z wielkimi okrzykami i brawami kończyła się ich radość.

W zimie spotykaliśmy się w remizie. Ale to było coś zupełnie nowego.
Niemiecki lekarz nas badał, mierzył wzrost, głowę ręce, nogi. Trzeba było rozebrać się prawie do naga, z bibuły karbowanej zrobione były koszulki, które zakładało się przez głowę, troszkę już wstydziłyśmy się.
To trwało bardzo długo i prawie codziennie było coś innego. W następnym dniu były robione zdjęcia z tabliczką na piersi i numerem.

Wtedy my dziewczynki nie interesowałyśmy wojną, ale zaczęto wyświetlać filmy o zwycięstwie pod Stalingradem. Musieliśmy się cieszyć i bić brawa. Nasze badania ciągnęły się w normalnym tempie. Dostawałyśmy jakieś tabletki, coś bardzo strasznego i obrzydliwego do picia (okazało się, że to był tran). Przyszedł jakiś zły czas dla narodu niemieckiego, już nie chodzimy do kina. Badania skończyły się. Idzie lato.

Już nie szło się do pracy, nareszcie wolność. Idziemy do leśniczówki, tam też były koleżanki, było wesoło. Ale wojna trwała nadał. Wybieramy się do leśniczówki, pójdziemy na jagody ( Polakom wstęp do lasu był zabroniony). Po drodze do leśniczówki, była droga między rosnącym zbożem, a w zbożu piękne chabry i maki. Wychodząc z domu Babcia powiedziała -przystroicie mocno i pięknie koszyczek, tak jak lubię. Były piękne maki, chabry. Robiłyśmy wianki na głowę, stroiłyśmy koszyczek.

Wszystko już gotowe idziemy i śpiewamy, było wysokie żyto. Nagle z tego żyta wyrosło dwóch młodych żołnierzy, mówią: Halt Halt. To już rozumiemy, chcą obejrzeć koszyczek. Obejrzeli i śmieją się. Obejrzeli wianki, pośmiali się i poszli dalej. (po wielu latach po wojnie, dowiedziałam się, że w koszyczku był gryps). Gdy teraz wspominam ten koszyczek, myślę ile ja miałam szczęścia, że ten żołnierz nie szukał w koszyczku.

Czas szybko leci, zrobiła się jesień.

Tatuś był od początku wojny zatrudniony w firmie niemieckiej, z szyldem na drzwiach samochodu ,,Pracują dla III Rzeszy,,. To auto i ten napis miał przywileje, gdy kontrola zatrzymywała, pokazywał jakiś dokument i był wolny, mógł dalej jechać. Niemcy respektowali polecenia.

Tego dnia Tatuś wracał z pracy. Był w Breslau (Wrocław). Cieszymy się, że szczęśliwie wrócił, ale radość trwa krótko, jemy kolację, wieczór zapowiada się spokojnie. Nagle straszny huk i nie mamy szyb. W całym mieście wypadły szyby z okien. Za kilka dni mówiło się, że była to bomba V1.

Na wieży kościelnej był punkt obserwacyjny, tam żołnierze czuwali całą dobę, obserwowali kiedy bomba poleci. Pewnego dnia pasłam kozę na łączce, był słoneczny piękny dzień, cisza w powietrzu. Przyszła Babcia, przywiązała kozę do palika, bo ja ją pasłam prowadzając na pasku. Nagle huk nie do opowiedzenia, szalony wiatr, patrzymy w niebo, a tam gwiezdna flotylla z milionami kolorowych płonących się drucików, szybuje na miasto. Już pali się miasto. To bomba V1 rozerwała się w powietrzu, kilka sekund później jeszcze gorszy huk, druga bomba padła koło cmentarza, zrobiła ogromny lej, który w szybkim czasie wypełnił się wodą.

Pewnego jesiennego dnia tatuś był we Wrocławiu, zaparkował samochód w okolicy jakiegoś dworca kolejowego. Wyszedł z auta i słyszy głosy dzieci, zainteresował się co to za dzieci są w wagonie. Nadszedł wartownik i zaczęli rozmawiać. Tatuś wypakował swoje kanapki i poczęstował strażnika. Nawiązała się rozmowa i tatuś dowiedział się, że to polskie dzieci jadą w głąb Niemiec. Te kanapki zmiękczyły Niemca, że zgodził się aby zabrał z wagonu czterech chłopców i jedną dziewczynkę. Gdy wrócił w nocy i przywiózł dzieci do domu, w pokoju było już 9 dzieci. To były dzieci z Zamojszczyzny. Na następny dzień dzieci zostały zabrane przez życzliwych ludzi z miasta. Pani Guranowska wzięła chłopca, Pani Brzostowska też chłopca, reszta dostała dobre zakwaterowanie. Po wojnie ogłosiło się w prasie, rodzice przyjechali po swoje pociechy.

Następny przypadek. Tatuś jeździł do Łodzi, tam było getto żydowskie. Żydzi czyścili i reperowali mundury, które przychodziły z frontu. Załadowują samochód i Tatuś przewozi do jakiegoś magazynu. Nie wiem czy na terenie Łodzi, czy gdzieś w inne miejsce. Podchodzi do tatusia stary człowiek, zniszczony i prosi, żeby tatuś zabrał mu dwóch chłopczyków -oni już nie mają rodziców a ja też mam policzone dni. Dziś nie mogę jak przyjadę następnym razem.

Następnym razem przyjechał i mówi tatuś – mam na aucie dwie beczki, zróbcie jakieś zamieszanie, żeby dzieci wskoczyły do beczek, potem mundury tak szykować by trudny był dostęp do beczek w razie kontroli. Dzieci zostały wywiezione i poszły w dobre ręce. Ten biedny żydowski dziadek, dał tatusiowi monetę, która była w obrocie tylko w Getcie, moneta niby aluminiowa, ale pali się jak papier. Ten biedny stary Żyd, szczęśliwy był, że jego wnuki będą żyły. Ta moneta to, po to, żeby ludzie wiedzieli co Żydzi przeszli w czasie wojny.

To był   rok 1940
Miałam koleżankę Haję. Życie jednak choćby najbardziej dziecięce ma swoje prawa i całe szczęście. Była z nami koleżanka, która była bardzo ładna. Miała śliczne wyraziste oczy i kręcone włosy. Codziennie rano schodziłyśmy się w jedno miejsce i zaczynała się zabawa lalkami, wszystkim tym co każda miała. Nagle zbliża się do nas wielki hałas i ujadanie psów. Okazało się, że Niemcy pędzą ludzi przez pola, biją ich pałkami, a psy skaczą na tych ludzi. Wpadają na nas, łapią Haję i dalej w krzykach, i biciu idą dalej. Zastanawiałam się, dlaczego Haja została zabrana, na pewno dlatego, bo jest bardzo ładna.

Wieczorem z odległości słychać było płacz dzieci i ludzi. Wszystkich pędzących zapędzili do kościoła. Dowiedziałam się, że Haja to była żydówką. Rodzice nigdy mi o tym nie mówili. W Lututowie, prawie jak w każdym mieście mieszkali Żydzi. Codziennie całe transporty Żydów przywozili do kościoła. Na dziedzińcu kościelnym stał Posąg Chrystusa. Nadszedł dzień, że Żydzi musieli go zlikwidować. Posąg utrudniał wjazd samochodów na dziedziniec kościelny.

Zakwaterowani Żydzi w kościele powybijali w okienkach witraże. Kościół był pełen ludzi, toalety kościoły nie mają a załatwiać się trzeba. Nadszedł czas, pod kościół podjeżdżają niemieckie samochody i żołnierze. Jest przenoszenie Żydów do Łodzi. Gdy samochód jest pełen ludzi to, jeszcze kolbami tłuką ich, bo dokwaterują jeszcze kilka osób. Gdy myślę o tych podłych czasach i mam zamknięte oczy, słyszę te krzyki, lament matek i rozpaczliwy płacz dzieci. Nogi trzęsą mi się, nie mogę swobodnie oddychać, to trauma wraca. Dlaczego ludzie ludziom zgotowali taki los.

Wojna ciągle trwa
Niemcy podejrzewali tatusia, że ma kontakty z partyzantami. Od tej chwili codziennie od godziny 16 –tej przychodził polski Niemiec, ubrany w brunatną koszulę, na rękawie ma opaskę z haken kroitz. Opuszczał tylko mieszkanie, gdy tatuś wyszedł do pracy. I tak było codziennie, przez lata.

Zdarzyło się jeden raz, że tatuś przywiózł człowieka z lasu z bólem brzucha. Nasz znajomy lekarz stwierdził, że to wyrostek robaczkowy, wtedy mówiło się ślepa kiszka. Pamiętam w kuchni zrobiono operację. Wtedy nie było nici chirurgicznych tylko klamerki. Mimo takich prymitywnych warunków operacja się udała. Pacjent po wojnie przyszedł i powiedział ,,wszyscy mieliśmy szczęście, dzisiaj dziękuję,,.

Magazyny niemieckie w całych Niemczech
Tatuś jeździł po różnych miastach niemieckich. Breslau (Wrocław), Berlin, Lipsk, Drezno. Trochę Niemców z Breslau (Wrocławia) pracowało w Lututowie. Przyszedł jeden starszy Niemiec i w wielkiej tajemnicy mówi i prosi, gdy tatuś pojedzie do Breslau, żeby zabrał paczkę żywnościową, bo córka ma małe dzieci i są „ trochę głodne „. Tylko, żeby była to tajemnica. Oczywiście, to musiała być tajemnica, jego córka pracowała w aptece. Ucieszyła się bardzo z paczki, natychmiast zaproponowała, że gdyby ktoś był chory to ona może pomóc lekami. Ta oferta spadła z nieba, ale na wszelki wypadek dała różne leki, między innymi gdyby było zapalenie płuc. Mój dziadek Antoni Krysiński choruje, nie wiadomo co jest, ale dr. Bąk stwierdza, że to zapalenie płuc, są leki ale za mała dawka, gdyż stan zapalny zbyt długo trwa. Umiera dziadziuś.

W dniu pogrzebu wybuchła afera, że Janka Mazurowska i jej córka, które pracowały w sklepie nabiałowym, fałszowały kartki, a zdobyte masło i jeszcze coś wysyłały do oflagu polskim żołnierzom. One uciekły do nas. Matka poleciała dalej, nie wiedzieliśmy, że Danusia skryła się u sąsiada w stodole. Szukali jej kilka godzin. Stodoła wypełniona słomą, metalowymi prętami przebijają słomę. Nie ma. Rezygnują i w drodze powrotnej napotkali taki krzywy ledwie stojący ustęp. Taki mały żołnierz otwiera, jest Danusia. Nie będę opisywała, jak ją strasznie bili. Była w więzieniu, nie pamiętam jak długo.

Drezno
Coś wisiało w powietrzu. Tatuś wrócił z Breslau (Wrocławia). Jemy kolację spokojnie. Po kolacji już nie przyszedł ten Niemiec pilnować tatusia. W domu zrobiło się milej. Natomiast przyszedł szef mojego tatusia i mówi -Mam do pana prośbę, Niemcy przegrali wojnę (mówi po polsku). Ja nie umiem prowadzić auta, chciałbym żeby mnie pan odwiózł,, i wymienił miejscowość, ja nie pamiętam jej. -Zostawię panu auto, by mógł pan wrócić do domu. Świtem wyjechali. W mieście robiło się jakieś zamieszanie. Przyjeżdżały samochody Niemcy odjeżdżali. Nie było radia, nikt nic nie wiedział.

Nagle mamy wojsko rosyjskie.
Trochę to trwa, tatusia nie ma. Mamusia już się denerwuje, popłakuje, martwi się, dlaczego tatuś nie wraca. Nagle w drzwiach stoi tatuś. Opowiadał nam, jaką miał drogę powrotną. Kiedy Ditberner pożegnał się z nim, dał mu auto by wrócił do domu. Wracał zadowolony. Niemcy uciekali. Droga zatłoczona, dojeżdża do Drezna. Zbliża się noc. Postawił auto, coś zjadł i położył się w miarę możliwości w aucie. W nocy nadleciały samoloty, zaczęło się bombardowanie Drezna. Trwało to kilka godzin, ulice bez przejazdu, nikt nie odgarnia, trudno wyjechać. Tak trwało przez kilka dni.

Wreszcie naloty się skończyły. Drezno było jednym gruzowiskiem. Trudno wyjechać z miasta. Już jest na drodze do domu. Zatrzymywali go Niemcy ale szef napisał odręcznie pismo i pieczątka SS z nazwiskiem. Niemcy to tolerowali, po drodze zabrał Polaków, którzy wywiezieni byli do Niemiec na roboty. Wszystko pięknie szło. Bliżej domu już byli Rosjanie, zatrzymują, tatuś pokazuje dokument, nie czyta tylko drze i wyrzuca. Każe wysiadać. Teraz już w piątkę idą, do domu daleko, sroga zima. Kręciły się rosyjskie samochody, od czasu do czasu któryś kierowca stanął, powolutku dotarł do domu.

Szkolne podziemie
Gdy wkroczyli Niemcy, natychmiast były pozamykane szkoły. Panie nauczycielki: Jasykowa, Krysińska, Pietrzykowska i inne uczyły dzieci. Każde dziecko miało zeszyt i książeczkę schowane pod bluzą. Idąc do swojej nauczycielki oglądało się bacznie ulicę, czy nas ktoś nie obserwuje. W ten sposób uczyliśmy się pięć trudnych lat.

ciąg dalszy nastąpi…

Wspomnień Pani Aliny Rydel z d. Duś wysłuchała
Anna Świegot
redaktor naczelna ITP i powiatowy.pl

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments